Spotkanie z dawną żoną sprawiło, że aż poczerwieniał z zazdrości — i to tak mocno, że mógłby się schować za zasłoną ze wstydu.

Zimna herbata i gorąca złość

Advertizement

Marek patrzył tępo na pusty kubek po herbacie, który od kilku godzin tkwił samotnie na kuchennym blacie. Gdy wspomnienie o spotkaniu z Agatą przebiegło przez jego myśli, dłoń sama zacisnęła się w pięść, a potem z całą siłą zatrzasnął drzwiczki lodówki. Jej wnętrze zadźwięczało, a kolorowy magnes z dziecięcym rysunkiem z trzaskiem spadł na podłogę.

— Lepiej? — zapytała Agata, stojąc po drugiej stronie kuchni, z brodą uniesioną, ale głosem, który ledwo trzymał się na powierzchni.

— To wszystko mnie przygniata… — wysyczał Marek. — Ta codzienność. Beznadziejność.

— A więc znów ja? — rzuciła z goryczą. — Bo nie żyjemy w twojej wersji idealnego świata?

Nie odpowiedział. Tylko sięgnął po butelkę wody, upił łyk i odstawił ją na blat. Milczenie pomiędzy nimi zrobiło się gęste jak dym. W końcu Agata westchnęła i wyszła do łazienki. Woda szumiała za ścianą, jakby chciała przykryć ciche łkanie.

Zgaszone światła, wypalone dni

Trzy lata wcześniej — ślub, plany, uśmiechy. Najpierw mieszkanie po rodzicach Agaty, potem przeprowadzka do domu na przedmieściach. Dom duży, lecz zmęczony czasem — meble pamiętające inne pokolenia, tapety z czasów, gdy świat wyglądał inaczej. Agata lubiła ten klimat — Marek z każdym miesiącem coraz mniej.

— Agata, błagam cię, nie widzisz, jak tu wygląda? — jęczał. — To linoleum woła o pomstę do nieba!

— Marek, nie mamy na to teraz środków — odpowiadała łagodnie. — Też marzę o zmianach, ale musimy poczekać.

— Całe twoje życie to czekanie! — wybuchał.

Kiedyś kochał w niej tę prostotę, jej ciche spojrzenia i herbatę z miętą w brązowym kubku. Ale teraz wszystko to zdawało się być zbyt ciche, zbyt spokojne. Marzył o czymś więcej, choć sam nie potrafił powiedzieć, czym miałoby być to „więcej”.

Agata nie potrzebowała niczego więcej. Lubiła dom, książki, rytuały. Lubiła Mareka. Ale jemu to nie wystarczało. Oddalali się od siebie, jakby dzieliło ich niewidzialne morze.

Ostatni wieczór

— Jestem zmęczony — powiedział pewnego dnia, patrząc przez okno.

— Czym?

— Tym wszystkim. Naszym życiem. Tą nudą.

Agata nic nie powiedziała. Spakowała torbę. Zaskoczyła go spokojem.

— Może rzeczywiście lepiej, jak zamieszkasz osobno — rzuciła chłodno.

— Nigdzie się nie ruszam! — wybuchł.

— Marek, to mieszkanie mojej rodziny. Nie chcę już być tą, którą musisz znosić. — Jej słowa były jak chłodna woda.

Wyprowadził się. Po kilku tygodniach byli już rozwiedzeni. Bez dramatów. Bez łez. Przynajmniej na zewnątrz.

Wiosenne zderzenie

Trzy lata później. Marek dalej mieszkał u rodziców, jego życie utkwiło w miejscu, z którego nie umiał się wydostać. Praca, z której nie był dumny, i marzenia, które dawno złożył do szuflady.

Tamtego wieczoru szedł bez celu, aż minął kawiarnię, w której dawno nie był. I wtedy ją zobaczył.

Stała na progu — Agata. Ale nie ta Agata, którą pamiętał. Ta kobieta miała wyprostowane ramiona, elegancki płaszcz, i w oczach światło, którego kiedyś szukał.

— Agata? — zapytał z niedowierzaniem.

Odwróciła się i uśmiechnęła lekko.

— Marek. Miło cię widzieć.

— Co u ciebie?

— Dobrze. Prowadzę własną kwiaciarnię. Trudne początki, ale ktoś mnie wspierał.

Z wnętrza lokalu wyszedł mężczyzna — wysoki, spokojny, z ciepłym spojrzeniem. Delikatnie objął Agatę ramieniem.

— Marek, to Wiktor — powiedziała.

Marek tylko skinął głową. Czuł, jak coś w nim pęka. Ten moment nie należał do niego.

— Cieszę się… z twojego szczęścia — wyszeptał.

— Dziękuję — odpowiedziała cicho.

Patrzył, jak znikają w kawiarni. Został sam na chłodnym chodniku, z rękami w kieszeniach i sercem ciężkim jak ołów.

Mówił kiedyś: „Żyję z zamarzniętym pąkiem”. A teraz widział — ten pąk zakwitł. Tylko nie dla niego.

Advertizement