— Zabierz swoje rzeczy i wynoś się! — krzyknęła Lucyna, uderzając talerzem o stół. — Dwadzieścia lat zmarnowane! I wszystko przez jakąś…
— Nie zaczynaj znowu, — westchnął Wiktor. — Aline to nie „jakaś tam”. To coś poważnego.
Lucyna zaśmiała się gorzko. — Masz pięćdziesiąt, ona ledwie trzydzieści dwa. Serio? To się nazywa kryzys wieku średniego, nie miłość.
Jeszcze wczoraj planowali razem remont łazienki. A dziś Wiktor pakował się do starej torby. Bez emocji, jakby ćwiczył to od dawna. — Idziesz do niej? — zapytała chłodno. — Do tej, co cię tak „rozumie”?
— Tak. Bo przy niej czuję, że żyję.
Lucyna podeszła do okna. To miał być ich wieczór — rocznica ślubu. Zamiast świętowania – samotność. — A ja? Przez dwadzieścia lat nie rozumiałam cię? — jej głos stłumił zbliżający się płacz.
Wiktor zamilkł, a potem rzucił: — To nie twoja wina. Po prostu… spotkałem kogoś, przy kim chcę być.
— Dokumenty są w serwantce. Weź swoją połowę i znikaj. — I tylko na moment jej oczy zdradziły ból, którego nie dało się ukryć.
Po jego odejściu Lucyna pogrążyła się w milczeniu. Przestała odbierać telefony, przestała mówić do siebie w lustrze. Czuła się jak pusta skorupa. Tamara, przyjaciółka, próbowała ją wyrwać z marazmu. — Idziemy na kurs angielskiego — powiedziała pewnego dnia. — Musisz w końcu zrobić coś dla siebie.
Zdziwiona, ale i zrezygnowana, Lucyna poszła. I właśnie tam, w klasie pełnej kobiet w podobnym wieku i z podobnym bólem w sercu, zaczęła się budzić do życia. Nowe znajomości, uśmiech, siłownia, lekka fryzura — to wszystko nie było jeszcze szczęściem, ale było jego przedsmakiem.
A potem pojawił się Paweł. Prawnik z korpulentnym korgi o imieniu Chaplin. Wdowiec. Czuły, dojrzały, cierpliwy. — Nauczysz mnie wymawiać „th”? — zapytał z uśmiechem. I coś w jej sercu zadrgało.
Remont mieszkania był tylko początkiem. Gdy Wiktor zjawił się po pół roku, z pustym spojrzeniem i złamaną dumą, Lucyna była już kimś innym. — Chcę wrócić — powiedział. — Zrozumiałem, że popełniłem błąd.
— A ja zrozumiałam, że potrafię żyć bez ciebie — odpowiedziała spokojnie.
Kilka dni później Lucyna wyjechała z Pawłem do Turcji. Ich pierwsza wspólna podróż. Nie szalona, nie młodzieńcza, ale spokojna, pełna wzajemnego szacunku i śmiechu. I tam, nad błękitnym morzem, Paweł powiedział: — Zakochałem się w tobie. Nie chcę wracać do „tylko przyjaźni”.
Lucyna uśmiechnęła się, czując w sobie tę nową siłę. — Spróbujmy — odpowiedziała. — Ale bez presji.
Minął rok. Wspólny dom na przedmieściach, pies drzemiący u nóg, córka Maja wracająca do rodzinnego miasta po studiach. Spokój. Życie. I miłość, która przyszła nieproszona, ale przyjęta jak najpiękniejszy prezent.
Wiktor zaprosił ich na swój ślub z inną kobietą. Lucyna poszła, życząc mu szczęścia. — Nie sądziłem, że tak się odmienisz — powiedział jej cicho. — Kiedy odchodziłem, myślałem, że bez mnie nie przetrwasz.
Lucyna spojrzała mu prosto w oczy. — Ja też tak myślałam. Ale czasem trzeba wszystko stracić, żeby znaleźć siebie.
Bo życie nie kończy się na zdradzie. Czasem to właśnie od niej zaczyna się prawdziwa wolność.