Lucy kiedyś wierzyła, że ma wszystko — rodzinę, dom, przyszłość. A potem, gdy jej życie rozsypało się jak domek z kart, została sama. Rozwód odebrał jej nie tylko męża, ale też syna i poczucie własnej wartości. Myślała, że już nic dobrego jej nie spotka. Do dnia, gdy o mało nie wpadła pod samochód — a los podsunął jej twarz z przeszłości.
Stałam w kuchni u pani Kinsley, polerując ramkę z dawnym zdjęciem. Śmiechy z fotografii jakby odbijały się echem w mojej głowie. Ich uśmiechy – pełne światła, beztroski, ciepła – teraz bolały mnie bardziej niż cokolwiek innego.
Wpatrując się w twarz syna, czułam, jak coś ściska mi gardło. Harry nie odbierał moich telefonów. Nie chciał słuchać. James, mój były, zatroszczył się o to, by przedstawić mnie jako tę, która odeszła, zostawiła rodzinę. Zniszczył mnie – z gracją, systematycznie, skutecznie.
— Lucy, wszystko w porządku? — głos starszej pani wyrwał mnie z zamyślenia.
— Tak, przepraszam. Po prostu… jestem zmęczona — odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć.
Pani Kinsley podeszła bliżej, spojrzała na mnie uważnie.
— Wiem, że przeżywasz trudny czas — powiedziała cicho. — Ale może… może to już czas, by coś zmienić.
Zbladłam. Bałam się, że to usłyszę. Zaczęłam ją zapewniać, że się poprawię, że będę szybsza, bardziej uśmiechnięta. Ale ona nie mówiła o mojej pracy. Mówiła o mnie. O kobiecie, która gdzieś po drodze zapomniała, kim była.
Wieczorem, gdy wracałam do domu, zatrzymałam się na pasach. Wspomnienia wróciły jak fala — szkolne lata, beztroskie dni, marzenia, które wtedy wydawały się na wyciągnięcie ręki.
I wtedy z piskiem hamulców zatrzymał się tuż przede mną samochód. Odruchowo skoczyłam w bok, lądując w błotnistej kałuży. Cała mokra, ogłupiała, usłyszałam krzyk kierowcy.
— Ty ślepa jesteś?! Widzisz, co zrobiłaś z lakierem?!
Nie miałam siły odpowiadać. Wtedy z drugiej strony auta wysiadł inny mężczyzna. Spokojny, opanowany. W jego głosie nie było gniewu, tylko troska.
— Wszystko w porządku? — zapytał. A gdy spojrzałam mu w oczy, coś we mnie drgnęło. Jego twarz była znajoma.
Zabrał mnie ze sobą, bym mogła się ogrzać i przebrać. W jego domu — pałacu niemal — czułam się, jakbym śniła. Gdy podał mi herbatę, przedstawił się. George.
Nie mogłam uwierzyć. George — mój dawny przyjaciel z liceum. Ten sam, który kiedyś kochał mnie w milczeniu. Którego odrzuciłam, bo życie prowadziło nas w inne strony.
Zaczęliśmy rozmawiać. O przeszłości, o tym, co było i co mogło być. George pamiętał wszystko. Nawet to, jak bazgrałam w jego zeszycie i jak uciekaliśmy z lekcji do pobliskiej kawiarni.
Gdy zapytał, co się u mnie wydarzyło, otworzyłam się. Opowiedziałam o rozwodzie, o Harrym, który mnie odtrącił, o utracie pracy. Słuchał mnie z uwagą, jego spojrzenie było jak miękki koc w mroźną noc.
Potem, niemal szeptem, przypomniał mi tamtą noc po maturze. Kiedy powiedział, że mnie kocha.
Zamilkłam. Serce zabiło szybciej.
— Pamiętam — powiedziałam. — Zawsze się zastanawiałam, co by było, gdybym wtedy została.
Spojrzał na mnie poważnie, ale z czułością.
— Przeszłości nie cofniemy, Lucy. Ale może… może mamy teraz drugą szansę.
Złapał moją dłoń. I po raz pierwszy od lat poczułam ciepło, które nie było tylko fizyczne, ale głęboko ludzkie. Prawdziwe.
— Może zaczniemy od kolacji? — zapytał z uśmiechem. — Takiej zwyczajnej, jak dawniej.
Zaśmiałam się, naprawdę się śmiejąc. I odpowiedziałam:
— Jeśli obiecasz, że już więcej nie będziesz mnie prawie rozjeżdżać.
— Obiecuję — odparł, śmiejąc się razem ze mną.
Jeszcze dzień wcześniej myślałam, że już nic mnie nie czeka. Że jestem tylko cieniem kobiety, którą byłam. A teraz, siedząc przy kominku z człowiekiem, który pamiętał moją duszę sprzed lat, poczułam, że być może życie właśnie daje mi nowy początek.
Czasem szczęście wraca tam, gdzie je zostawiliśmy.