Spóźniwszy się na pociąg, Arina postanowiła wrócić do domu w milczeniu. Ale gdy tylko przekroczyła próg, łzy same napłynęły do oczu.

Spóźniony pociąg. I prawda, której nie dało się już dłużej ukrywać.

Advertizement

Jesienny wiatr bezlitośnie smagał twarz chłodnym deszczem. Arina stała na peronie, wpatrując się w oddalające się światła pociągu. Serce ścisnęło się z żalu. Spóźniła się.

Po raz pierwszy od piętnastu lat nie zdążyła na pociąg do rodzinnego domu.

– Jak ze złego snu… – przemknęło jej przez myśl, gdy poprawiała wilgotny kosmyk włosów. Opuszczony peron lśnił od deszczu, latarnie odbijały się w kałużach jak rozmazane wspomnienia.

– Następny skład dopiero rano – rzuciła z obojętnością kasjerka, nie podnosząc wzroku znad krzyżówki. – Może spróbować autobusem?

– Autobusem? – Arina skrzywiła się. – Trzy godziny jazdy po dziurach? Nie, dziękuję.

Telefon zawibrował. Mama. Przez chwilę patrzyła na ekran, ale nie odebrała. Po co ją niepokoić? Lepiej wrócić do siebie. Miała klucze.

Miasto wyglądało zza okna taksówki jak teatr bez aktorów – ciche, nierzeczywiste. Kierowca coś mówił o korkach i pogodzie, ale Arina go nie słyszała. W środku narastało dziwne napięcie, niepokój i przeczucie, że coś się zmieni.

Znajoma kamienica przywitała ją ciemnymi oknami. Wchodząc po schodach, czuła znajome zapachy: smażone ziemniaki z trzeciego piętra, proszek do prania, stare drewno. Ale tym razem w tej symfonii była fałszywa nuta.

Drzwi stawiały lekki opór, jakby dom próbował ją powstrzymać. W środku panowała głęboka cisza. Rodzice już spali. Cicho przeszła do swojego pokoju.

Wszystko wyglądało tak, jak zawsze: półki z książkami, biurko z obdrapanym blatem, stary pluszowy miś na łóżku. Ale coś było inaczej. Ta cisza nie była zwykła – była ciężka, gęsta, pełna oczekiwania.

Siadła przy biurku, sięgnęła po laptopa. Praca nie czeka. Gdy wyciągała rękę do kontaktu, potrąciła karton. Spadł z hukiem, a jego zawartość rozsypała się po podłodze.

Koperty. Dziesiątki pożółkłych listów i stara fotografia. Młoda mama śmieje się, wtulona w nieznajomego mężczyznę.

Zanim dotarło do niej, co widzi – po policzku spłynęła pierwsza łza.

Z drżeniem rąk otworzyła jeden z listów. Obcy, męski charakter pisma.

„Kochana Wero! Wiem, że nie mam prawa pisać, ale nie mogę już milczeć. Codziennie myślę o Tobie, o naszej… Wybacz, boję się nawet to napisać – o naszej córce. Jaka jest? Podobna do Ciebie? Czy kiedyś mi wybaczysz, że wyjechałem?”

Serce waliło jak szalone. Arina chwytała kolejne koperty – 1988, 1990, 1993… Całe jej życie zapisane obcą ręką.

„…widziałem ją z daleka przy szkole. Taka poważna, z tornistrem większym od niej samej. Nie odważyłem się podejść…”

„…piętnaście lat. Wyobrażam sobie, jaką pięknością się stała. Wero, może już czas?…”

Głos matki przerwał ciszę:

– Arinka? Dlaczego nie zadzwoniłaś…

Zatrzymała się w progu, gdy zobaczyła listy. Twarz zbladła w jednej chwili.

– Mamo… kto to jest? Nie mów, że to stary znajomy. Ja to czuję. Wiem, że to ktoś więcej.

Vera osunęła się na brzeg łóżka. W świetle lampki widać było, jak drżą jej ręce.

– Nikołaj Siergiejewicz Woroncow – powiedziała cicho. – Myślałam, że ta historia zostanie już na zawsze w przeszłości…

– Historia? Mamo, to moje życie! Czemu milczałaś?

– Bo musiałam… wtedy wszystko było inaczej. Jego rodzina, moja… Nie pozwolili nam być razem.

Gdzieś w oddali przejechał pociąg. Ten sam, na który dziś się spóźniła. Przypadek? A może los?

Siedziały do świtu. Herbata dawno wystygła, a w powietrzu unosił się zapach wspomnień i niewypowiedzianych słów.

– Był nauczycielem literatury – szeptała Vera. – Miałam wtedy osiemnaście. Cytował Błoka z pamięci… Wszystkie dziewczyny za nim szalały.

– A potem? – Arina wstrzymała oddech.

– Zaszłam w ciążę… a wtedy zaczęło się piekło. Jego rodzice nie chcieli „prowincjonalnego skandalu”, moi mówili o hańbie… Przenieśli go. Szybko. A mnie – wydali za porządnego człowieka.

– A listy? – głos Ariny łamał się. – Czemu je zachowałaś?

– Bo były wszystkim, co mi z niego zostało. Pisał… aż do końca.

Ostatni list miał datę sprzed trzech lat:

„Wero, przeprowadziłem się do Ozerska, dom na Lipowej. Może… kiedyś… Twój na zawsze, N.”

– Ozersk… – wyszeptała Arina. – To tylko cztery godziny stąd.

– Nie jedź tam! – matka poderwała się. – Nie rozgrzebuj tego, co minęło.

– Mamo… to nie przeszłość. To moje teraz. I mam prawo wiedzieć.

Ozersk przywitał ją chłodnym deszczem i ciszą małego miasteczka. Lipowa była na obrzeżach. Serce waliło jak młot, gdy zbliżała się do domu z numerem 17.

Zadbaną furtkę otworzyła bez oporu. Miała coś powiedzieć, przygotować się… Ale nie zdążyła.

Na ganek wyszedł wysoki, siwy mężczyzna. Gdy ją zobaczył – książka wypadła mu z rąk.

– Wera?… Nie… nie Wera…

– Arina – głos jej drżał. – Arina… i nie wiem już, jakie naprawdę mam nazwisko.

Nikołaj zbladł i oparł się o balustradę.

– Wejdź… proszę.

W środku pachniało kawą i papierem. Na ścianie – obraz, który znała z dzieciństwa. Pokój pełen książek. A on – wyciągał filiżanki, jakby bał się ciszy.

– Wiedziałem, że ten dzień nadejdzie. Ale nigdy nie wyobrażałem go sobie tak…

– Czemu pan… nie walczył o nas?

Zamarł.

– Bo byłem tchórzem. I wierzyłem, że to lepiej. Największy błąd mojego życia.

Potem pokazał jej półki z książkami. Każda – na jej urodziny. Z wstążką. Od pierwszego wydania „Alicji” do opowiadań, które sama napisała.

– Znałem twój styl. Piszesz jak ja.

Rozmawiali do wieczora. O wszystkim. O niczym. O tym, co mogło być, gdyby…

Gdy wychodziła, zapytał:

– Czy… potrafisz mi wybaczyć?

Obróciła się.

– Już wybaczyłam. Ale musimy nadrobić trzydzieści lat.

Miesiąc później siedzieli przy jednym stole. Ona, matka i ojciec, który tyle lat żył tylko w listach.

Miłość nie rdzewieje. Nie znika. Czasem trzeba po prostu mieć odwagę, by otworzyć pierwszy rozdział. Na nowo.

Advertizement