„To moje życie – i nikomu nic do tego”
Do Eleny Rybakowej przyjechała córka, Daria. Siedziały razem w kuchni, piły herbatę, rozmawiały. Atmosfera była napięta.
– Mamo, naprawdę nie rozumiem, dlaczego się upierasz. Przecież nigdy nie zajmowałaś się działką. To tata wszystko robił, ty tylko spacerowałaś i wąchałaś kwiaty. Po co ci ona teraz? – zaczęła Daria. – My z Kostią byliśmy tam ostatnio… Po różach i liliach, które sadził tata, nie ma śladu. Zostały tylko jakieś zwykłe kwiaty. Bez wyrazu.
– Dario, przecież mówiłam już wam obojgu – nie zamierzam teraz sprzedawać działki. To dla mnie coś więcej niż ziemia. To wspomnienie o twoim ojcu. A kwiaty wybrałam takie, które potrafię sama pielęgnować. Może nie są tak efektowne jak róże, ale kwitną całe lato i dają mi radość – odpowiedziała spokojnie Elena.
Daria jednak nie ustępowała.
– Mamo, nie wiem, czemu tata wszystko przepisał tylko na ciebie: mieszkanie, auto, działkę… Ale uważam, że powinnaś się z nami podzielić. To byłoby sprawiedliwe. Przecież my w dzieciństwie nie mieliśmy luksusów. Moi koledzy jeździli z rodzicami co roku za granicę, a my? Dwa razy Turcja i całe lato na działce…
Powiedziała to z nutą wyrzutu, jakby chciała pokazać, że teraz oni dają dzieciom wszystko – wycieczki, morza, przygody.
– Twój ojciec dobrze zarabiał, ja też nie miałam mało. Sama marzyłam o Adriatyku, może chociaż o Morzu Czarnym. Ale to on kochał działkę. Pamiętasz, jak szukał nasion, jak opiekował się liliami? To było jego szczęście – powiedziała cicho Elena.
– A my pluskaliśmy się w rzeczce, a nie w morzu – rzuciła z goryczą Daria.
– Ale nigdy wam niczego nie brakowało. Kostię wspieraliśmy w sporcie, ciebie w tańcu, opłaciliśmy wam studia, daliśmy na start, żebyście mogli wziąć mieszkania na kredyt. Co jeszcze mieliśmy zrobić?
– Kosti córka zaraz będzie zdawać na studia, a mój Antoś za dwa lata. Potrzebujemy pieniędzy na korepetycje… – Daria przeszła do konkretów. – Gdybyśmy sprzedali działkę i podzielili się, starczyłoby akurat.
Elena milczała przez chwilę. W końcu powiedziała:
– A potem, jak Artiom i Sonia podrosną, uznacie, że nie potrzebuję trzypokojowego mieszkania i też mogę się przenieść do kawalerki, żebyście mieli na ich studia, prawda?
Daria zarumieniła się. Matka trafiła w sedno.
– Posłuchaj, Dario. My z ojcem nigdy nie zakładaliśmy funduszu na edukację wnuków. To wasze zadanie, nie nasze – powiedziała z wyraźnym smutkiem.
Po rozmowie Elena długo siedziała w ciszy, myśląc, gdzie popełnili z mężem błąd. Dlaczego dorosłe dzieci wciąż uważają, że rodzice są im coś winni? O ich potrzebach nikt nie myśli.
Niedawno lekarz zasugerował, że coś jest nie tak. Zalecił natychmiastowe badania. Elena zadzwoniła do swojej siostry Lidii, która pracowała w jednym z najlepszych ośrodków w stolicy. Lidia natychmiast kazała przyjeżdżać.
Dwa dni później Elena była w Moskwie. Diagnoza się potwierdziła. Na szczęście – rokowania były dobre, jeśli natychmiast zacznie leczenie. Zdecydowała się na prywatną klinikę. Miała jeszcze oszczędności. A jeśli ich zabraknie – wtedy sprzeda działkę.
Po wyjściu ze szpitala pojechała na działkę. Cisza, kolorowe liście, ptaki kradnące porzeczki… Zebrała pełną miskę czarnych owoców, a ich zapach przywołał dzieciństwo – babcia, dżem, penka na glinianym talerzyku…
Nagle usłyszała głos sąsiadki:
– Pani Eleno, to prawda, że sprzedajecie dom?
– Skąd ten pomysł?
– Dwa tygodnie temu wasze dzieci tu były. Pytali o ceny domów w okolicy…
Elena była wtedy w szpitalu. Daria przyszła raz, Kostia wcale. A teraz – mieli czas odwiedzić działkę i sprawdzać ceny?
Zrobiło jej się gorzko. Po powrocie do miasta odwiedziła ciotkę Zoję – starszą kobietę, emerytowaną wykładowczynię literatury, pełną energii i ciętego języka.
– Nie dawaj im nic, Lenka – poradziła. – Nie jesteś król Lir! Jak rozdajesz wszystko za życia, to potem zostajesz z pustymi rękami i sercem. Oni mają samochody, mieszkania, nie głodują. A ty? Ty żyj. Spełniaj marzenia.
– Marzyłam o podróżach. O Egipcie, Chinach…
– No to jedź! Ile zdążysz, tyle zobaczysz!
I Elena pojechała. Najpierw z Lidią do sanatorium na Ałtaju, potem Egipt, później Chiny, Indie, Tajlandia… Każdą wolną chwilę wykorzystywała na odkrywanie świata.
A kiedy w marcu zmarła ciotka Zoja, Elena odziedziczyła jej mieszkanie. Książki oddała uniwersyteckiej bibliotece, mieszkanie wyremontowała.
Gdy syn zaproponował spotkanie rodzinne, zgodziła się. Podczas kolacji rozmawiali o podróżach. Elena powiedziała:
– W maju lecę do Tunezji. Chcę zobaczyć Kartaginę i El Dżem.
Zapadła cisza.
– Mamo, może już wystarczy tych podróży? – powiedziała Daria.
– A dlaczego? – zdziwiła się Elena.
– Wnuki już nie pamiętają, jak wyglądasz. A ile te wyjazdy kosztują?
– Dario, wnuki przychodzą tylko z wami, jak muszą. A pieniądze są moje. Nikt z was mi nie pomagał, gdy chorowałam. Nikt nie zapytał, czy mam na leki. Teraz też nie pytacie – tylko ile wydałam i co jeszcze możecie dostać.
– Ale mogłaś powiedzieć…
– To mówię teraz: będę żyła tak, jak chcę. A gdy już nie będę mogła, pójdę do hospicjum. Mam na to środki. I nie chcę zostać jak ta kobieta, którą poznałam w Moskwie – oddała wszystko dzieciom, została z niczym. A kiedy zachorowała, nikt nie pomógł.
I Elena zrobiła dokładnie tak, jak mówiła. W cztery lata zwiedziła pół świata. A kiedy stan zdrowia się pogorszył, sprzedała działkę i mieszkanie, przeprowadziła się do mieszkania po ciotce i sporządziła testament.
Do końca była tylko z Lidią. Siostra przeniosła ją do prywatnego hospicjum. Elena żyła jeszcze pół roku. Pozostałe środki – zgodnie z jej wolą – trafiły na konto fundacji wspierającej chore dzieci.