W słoneczną sobotę udałam się do przychodni weterynaryjnej na szczepienie mojego psa. Gdy czekałam w kolejce, dostrzegłam starszego pana o nieco zaniedbanym, lecz schludnym wyglądzie – coś mi w nim mówiło, że go znam. Przyjrzałam się uważniej i zorientowałam się, że to nasz sąsiad, pan Franciszek Nowak. Nerwowo chodził po korytarzu, wołając lekarza. Postanowiłam podejść do niego.
— Co się stało? — zapytałam.
— Auto potrąciło mojego psa, znalazłem go leżącego na środku ulicy. Pilnie potrzebny jest chirurg.
— A pieniądze wam wystarczą, ojcze? — zapytałam z troską.
— Nie wiem, córeczko — odpowiedział z niepewnością.
Pan Nowak zaczął szukać pieniędzy w kieszeniach i wyciągnął około 90 złotych. Odetchnął z ulgą.
— Powinno wystarczyć. Ostatnio trochę dorobiłem, więc mam trochę gotówki.
Pies, przypominający charta, skomlał cicho, co rozbiło moje serce. Po wyglądzie zwierzęcia widać było, że ma połamane łapy — leczenie na pewno będzie kosztować przynajmniej tysiąc złotych. Wtedy podszedł elegancki mężczyzna z drogim kotem rasy savannah i zwrócił się do nas.
— Nie mogłem zostawić tego biedaka na pastwę losu — powiedział pan Franciszek. — Leżał na środku ulicy, a auta przejeżdżały obok, jakby nic się nie działo. Zadzwonię do żony, Bronki, ma jeszcze ze trzydzieści złotych, zaraz przyniesie, na wszelki wypadek.
Mężczyzna z kotem odciągnął mnie na bok.
— Zna pani tego pana? — zapytał.
— Mieszkamy w sąsiednim bloku. Miał kiedyś suczkę z trzema nogami, też potrąconą, którą kiedyś znalazł. Właściciele się jej pozbyli, a ona dożyła piętnastu lat.
— Rozumiem — odpowiedział mężczyzna i udał się do recepcji.
— Proszę wezwać chirurga i przyjąć tego starszego pana z potrąconym psem. Rachunek wystawcie jak zawsze, ja zapłacę, a od niego weźcie tylko tyle, ile ma. Proszę nie mówić mu, ile to kosztuje.
Chirurg został wezwany, a koszt leczenia wyniósł około 1700 złotych. Pan Nowak zapłacił swoje 90 zł, a resztę pokrył pan Jacek Wiśniewski z kotem savannah. Po wszystkim zaszczepiłam swojego psa i wróciłam do domu. Pan Franciszek czekał pod salą operacyjną.
Minęło trochę czasu, a chart zaczął pojawiać się na osiedlu, zawsze w towarzystwie pana Franciszka lub jego żony Bronki. Mimo uszkodzonych łap kuśtykał.
— Dzień dobry, panie Franciszku — pozdrowiłam.
— Witaj, córeczko — odpowiedział.
— Widzę, że pies został z wami.
— Tak, znalazł się syn właścicieli, ale powiedzieli, że na wystawy się nie nadaje i nie chcą go. No cóż, jakoś sobie poradzimy. Syn kupił specjalną karmę i witaminy. Ja zaś znalazłem pracę jako stróż w bloku — płacą mi 1200 zł. Jakoś to będzie. Nazwaliśmy go Błysk.
Dwa miesiące później znów trafiłam do kliniki — tym razem z chorym, starym kotem Mruczkiem. Czekając, zauważyłam pana Nowaka, który trzymał na rękach kociaka w opłakanym stanie — pociętego, pokrytego smołą. Nerwowo liczył pieniądze, najwyraźniej ich brakowało.
— Odebrałem go od jakichś młodych chuliganów. Bestie przeklęte. Pocięli go i oblali smołą. Straszne.
Przyszło mi na myśl: „Brakuje tylko tego kota savannah”.
Wtedy do kliniki wszedł pan Jacek Wiśniewski z Bagietem — swoim kotem. Spojrzał na pana Nowaka, który wciąż przeliczał drobne. Kociak był w opłakanym stanie, krew i smoła cieknące z futra.
— Dajcie mu coś do jedzenia! — zawołał Jacek i ruszył do recepcji.
— Przyjmijcie tego pana z kotem, ja zapłacę — powiedział.
Kociaka zabrano na operację, Mruczka skierowano na badania, a pan Jacek uregulował rachunek i kupił niezbędne rzeczy. Pan Franciszek zatrzymał kotka i nazwał go Pazurek.
Nadeszła wiosna. Poszłam kupić środki przeciwkleszczowe dla naszych zwierzaków. Wchodząc do kliniki, zauważyłam pana Jacka.
— Brakuje tylko pana Nowaka z kolejnym stworzeniem — zaśmiał się.
— Zaraz się pojawi — uśmiechnęłam się.
Wtedy do drzwi wszedł pan Nowak, trzymając coś owiniętego w kurtkę, a za nim szła jego żona Bronka.
— Co się stało? — zapytałam.
— Bronka odebrała papugę od ulicznych kotów. Trochę go poturbowały, ale to wspaniały ptak — wyjaśnił, wyjmując spod kurtki potarganą arę.
Usiadłam, a pan Jacek zaczął szukać w portfelu pieniędzy.
— To papuga domowa — powiedziałam. — Pewnie ma jakieś imię. Może… Karol?
Ptak podniósł zmierzwioną głowę, spojrzał na mnie i zawołał:
— Karma! Karma!
— Karma… — westchnął pan Jacek, wyjmując portfel i ruszając do recepcji.
Pan Nowak podrapał się po głowie i z uśmiechem powiedział:
— Jeśli coś znajdę, to od tej pory tylko tutaj. Leczenie tanie…
Pan Jacek postanowił nie zmieniać kliniki i zostawił tam swoją wizytówkę.
— Jeśli zobaczycie tego pana, Franciszka Nowaka, z jakimś zwierzęciem — dzwońcie do mnie. Wszystko opłacę.
Nie da się uciec — karma zawsze znajdzie swoje miejsce.