— Poznaj, synku, to Olenka! – dumna teściowa przedstawiła dziewczynę podczas rodzinnego obiadu, zupełnie ignorując swoją synową.
Za oknem zapadał zmierzch. Halina Pietrowna postawiła na stole kolejną porcję gorących pierogów i spojrzała na syna z chytrym uśmiechem.
— Olenka to nasza sportowiec, komsomolka i prawdziwa piękność. A w dodatku, wyobrażasz sobie, w wieku dwudziestu sześciu lat jest już zastępcą kierownika banku! To wymaga ogromnego rozumu, żeby osiągnąć tak wysokie stanowisko, prawda? Nie to, co niektórzy.
Podniosła palec wskazujący, zmrużyła oczy i rzuciła szybkie spojrzenie na synową. Ta poczuła, jak krew jej wzbiera. Teściowa nie tylko przyprowadza na obiady jakieś wyzywające, pomalowane dziewczyny, ale jeszcze je obraża! Marzena miała ochotę rzucić w nią talerzem pełnym sałatki. Naprawdę na to zasługiwała.
— Mamo, proszę… – westchnął Andrzej, smarując masło na chlebie. — Nie interesuje mnie kariera Olenki.
Unikał spojrzenia na urokliwą dziewczynę naprzeciwko. Olenka poprawiła pasmo włosów za uchem, zarumieniła się i coś niewyraźnie burknęła.
— Co to „mamo”? – oburzyła się Halina Pietrowna. — Ja tylko opowiadam o córce mojej starej przyjaciółki. Co w tym złego? A tak przy okazji, Olenka świetnie gotuje, uczęszczała do szkoły kulinarnej. Prawda, Olenko?
— Tak… – odpowiedziała cicho Olenka.
Marzena, siedząca obok męża, zacisnęła mocniej widelec, by nie wybuchnąć i nie powiedzieć za dużo teściowej. To już trzeci niedzielny obiad z kolejną „córką przyjaciółki”. Pierwsza była Swietłana – młoda, ale już znana prawniczka, potem Ania – początkująca pianistka, która miała wielkie nadzieje.
— Andrzejku, weź jeszcze sałatki, Olenka sama ją przygotowała.
Halina Pietrowna położyła synowi dokładkę, jakby przypadkiem uderzając łokciem w talerz Marzeny.
— Dziękuję, jestem już najedzony. – Andrzej przykrył dłoń żony pod stołem, delikatnie ją ściskając. – Poza tym wiesz, że nie jemy majonezu.
Wiktor Mikołajowicz, który milcząco obserwował tę scenę, ciężko westchnął:
— Galu, może wystarczy?
— Co wystarczy? – oburzyła się Halina Pietrowna. – Po prostu dbam o syna. Chcę, żeby spotykał się z wartościowymi ludźmi, poszerzał swoje znajomości. Nie może ciągle siedzieć w domu.
Marzena głośno stuknęła sztućcami o talerz.
— Dziękuję za obiad, Halino Pietrowno – powiedziała z udawaną uprzejmością. – Mogłabym zostać dłużej, zwłaszcza że towarzystwo jest takie miłe, ale musimy już iść. Mam jeszcze pracę na wieczór.
— Oczywiście, oczywiście – zaczęła się krzątać teściowa, uśmiechając się. – Zawsze masz jakąś pracę, nawet obiadu mężowi nie zrobisz. A Olenka to potrafi, i karierę budować, i rodzinie poświęcać czas. I jeszcze dobrze zarabia!
— Mamo! – przerwał jej Andrzej, wstając od stołu. – Idziemy. Tato, dziękuję za obiad.
W samochodzie Marzena milczała, patrząc przez okno na mijające budynki. Trzy lata małżeństwa, a teściowa nadal nie zaakceptowała wyboru syna. Zwykła dziewczyna z zwykłej rodziny – jakby to była zbrodnia. Czasami było to aż zbyt bolesne. Marzena nie rozumiała, co takiego zrobiła źle, dlaczego nie chcą jej przyjąć do rodziny. Przecież z Andrzejem są szczęśliwi? Bardziej niż szczęśliwi. A co więcej mogą chcieli dla swojego jedynego syna?
— Przepraszam za mamę – Andrzej włączył kierunkowskaz. – Porozmawiam z nią.
— Mówisz z nią już od trzech lat – Marzena uśmiechnęła się smutno. – Wiesz, twój tata jest zupełnie inny. Czasami patrzę na nich i nie rozumiem, jak oni mogą być razem.
Andrzej skręcił w ciemną uliczkę prowadzącą do ich domu, cmoknął:
— Tata zawsze był pod pantoflem mamy. Ona jest naszym dowódcą.
Marzena zamyśliła się, obracając obrączkę na palcu. Kto by wiedział, jak bardzo zmęczyła ją nieustanna krytyka dominującej Haliny Pietrownej! Nie miała już siły, by się jej przeciwstawiać, a Andrzej nie mógł postawić matki na jej miejscu raz na zawsze – za bardzo przyzwyczaił się do jej posłuszeństwa.
Następnego dnia Marzena zostawiła biuro na dłużej. Celowo. Wczoraj przed samym snem wpadł jej do głowy pomysł, który mogła zrealizować, by postawić zarozumiałą teściową na miejscu.
Otworzyła media społecznościowe i zaczęła systematycznie szukać kolegów ze szkoły teścia. Wiktor Mikołajowicz nie raz wspominał, że chodził do jednej szkoły w ich małym miasteczku. To ułatwiło poszukiwania.
Po dwóch godzinach znalazła to, czego szukała. Ogólne zdjęcie klasowe z 1983 roku. Klasa jak klasa – dziewczyny w fartuchach, chłopcy w garniturach. Tylko na zdjęciu Wiktor Mikołajowicz nie patrzył w kamerę, a na koleżankę z długą warkoczem.
— Jesteś dzisiaj późno – Andrzej powitał żonę w przedpokoju. – Zaczynałem się martwić.
Marzena stanęła na palcach i pocałowała go w policzek.
— Projekt pilny. A tak przy okazji, przeglądałam stare zdjęcia twojego taty…
— Jakie zdjęcia? – Andrzej nie zrozumiał.
— Pamiętasz, pokazywał nam album w zeszłym Nowym Roku? Tam były też jego zdjęcia ze szkoły.
— A, tak. I co?
— Wiesz, na wszystkich zdjęciach była jedna dziewczyna obok niego. Wiera, chyba. Po prostu zwróciłam na to uwagę.
Andrzej wzruszył ramionami:
— Po raz pierwszy słyszę. Tata nigdy o niej nie mówił.
— A może zapytajmy go? W sobotę jedziemy do nich na działkę, tam porozmawiamy.
Na działce Marzena poczekała moment, kiedy Halina Pietrowna odeszła, i usiadła obok teścia. Ten spokojnie pił herbatę w ciepłej, ogrzewanej kuchni, na stole stały dwie miski – z dżemem i czekoladowymi batonikami. W rogu włączył się telewizor. Pokazywali jakiś koncert przedświąteczny.
Przez chwilę Marzena milczała, oglądając młodzieńca z mikrofonem, który wygłupiał się na scenie oświetlonej kolorowymi światłami, potem wróciła wzrokiem do Wiktora Mikołajowicza. Już panował grudzień, w powietrzu unosił się ciężki mróz, szczypiący twarz lodowatym wiatrem. Pochmurne niebo co chwila przerywało się śniegiem. Teść patrzył przez okno, jak drobne płatki śniegu cicho opadają na mokrą ziemię.
– Wiktorze Mikołajowiczu, opowiedz o swojej szkole? – zapytała Marzena tak, jakby to była zwykła rozmowa. – Jak się uczyłeś? Gdzie?
– Co tu opowiadać – uśmiechnął się teść, wychodząc ze swoich myśli. – Zwykła szkoła, w naszym miasteczku była tylko jedna.
– A koledzy? Z kimś się przyjaźniłeś?
Wiktor Mikołajowicz na chwilę zamarł, wspominając.
– Byli przyjaciele, oczywiście. Tylko to już dawno było.
– A Wiera? – Marzena wypowiedziała jej imię, patrząc uważnie na teścia, by nie przegapić jego reakcji. – Co między wami było?
Wiktor Mikołajowicz zbledł:
– Skąd wiesz?
– Widziałam zdjęcia. Ona zawsze była obok ciebie.
Teść długo milczał, patrząc przed siebie pustym wzrokiem.
– Były uczucia, tak. Bardzo silne. Ale potem pojawiła się Galia. Nie wiem, skąd się wzięła, szczerze mówiąc. W końcu powiedziała, że Wiera nie pasuje do mnie. Że rodzina zwykła, że nie ma przyszłości. A Galia miała ojca dyrektora fabryki. I tak wszystko wyszło – dodał, wzruszając ramionami.
– I po prostu się zgodziłeś? – zdziwiła się Marzena. – Nie walczyłeś o swoje szczęście?
– Byłem młody, głupi. Galia zawsze była silna charakterem, uparta. A Wiera – zupełnie inna. Cicha, spokojna. Pojechała potem do Kijowa, poszła na studia. Nigdy więcej jej nie widziałem.
– A chciałbyś ją zobaczyć?