— Anton, może jednak nie powinniśmy iść? — zaniepokojona Elena spojrzała na męża. — Twoja mama dziś ma gości, a to zwykle oznacza kłopoty…
— Lena, przestań się martwić — poprawił kołnierz koszuli Anton. — Zostaliśmy zaproszeni, musimy tam być. Poza tym, może tym razem wszystko pójdzie dobrze.
Elena westchnęła. Po trzech latach małżeństwa każda wizyta u Margarity Pawłownej była dla niej prawdziwym wyzwaniem.
W mieszkaniu teściowej już zgromadziła się spora grupa — sąsiedzi, przyjaciele, dalsza rodzina. Słychać było stukot kieliszków, głośne rozmowy i śmiechy.
— O, nadchodzą młodzi! — powitała ich Margarity Pawłowna na korytarzu, z rumieńcem na twarzy, który zdradzał, że zabawa trwa w najlepsze.
— Mamo, wszystkiego najlepszego! — Anton wręczył bukiet kwiatów i pudełko czekoladek.
— O, synku, dlaczego tyle wydałeś? — teściowa ścisnęła prezenty przy piersi. — A co z panną młodą? Nawet kartki nie kupiła?
— Mamo, to prezent wspólny.
— Oczywiście, wspólny — prychnęła Margarity Pawłowna. — Wejdźcie, goście czekają.
Przy stole Elena starała się nie rzucać w oczy, lecz nie umknęła czujnemu spojrzeniu teściowej.
— Leno, dlaczego nic nie jesz? — podniosła kieliszek. — Może jesteś na diecie? Choć po co, skoro i tak nie masz dzieci.
Przy stole zapadła niezręczna cisza.
— Margarita, co ty mówisz? — próbowała uspokoić sytuację przyjaciółka teściowej, Walentyna.
— Co? Mówię prawdę! — Margarity Pawłowna opróżniła kieliszek. — Trzy lata małżeństwa i nic z tego. W moim wieku już opiekowałam się Antonusiem.
— Mamo, nie teraz — Anton położył rękę na ramieniu żony.
— To kiedy? — podniosła głos teściowa. — Kiedy mam się doczekać wnuków? W podeszłym wieku? A może wcale?
Elena poczuła, jak się czerwieni. Trzy lata nieudanych prób, wizyty u lekarzy, setki badań i procedur. A teściowa zamieniła ich ból w drwinę.
— Wiesz co… — zaczęła wstawać, ale Anton ją powstrzymał.
— Zostańmy do końca — szepnął. — Wiesz, że będzie tylko gorzej.
I tak było. Gdy Elena próbowała się ruszyć, Margarity Pawłowna zerwała się z miejsca:
— O, uciekasz? Prawda boli, co? Może po prostu nie chcecie dzieci? Zaczarowałaś mojego Antonusia i teraz go męczysz!
— Margarity Pawłowna, przesadziłaś — wtrąciła sąsiadka Nina.
— Nie przesadziłam! — teściowa chwyciła karafkę. — Wypiję jeszcze jedno i powiem wszystko, co myślę! Ta… beznadziejna kobieta złapała mojego syna w pułapkę!
Elena zacisnęła dłonie pod stołem. Wspomnienia upokorzeń z minionych lat wróciły falą. Jak przed ślubem mówiła, że Elena nie jest godna jej syna. Jak robiła awantury na każdym spotkaniu. Jak wzywała w środku nocy pijana, żądając “oddania jej syna”.
— Antonusiu, szukaliśmy dla ciebie innej narzeczonej — machała rękami Margarity Pawłowna. — Pamiętasz Świetochkę? To była dziewczyna! Dobrzy rodzice i sama piękność. A ta…
— Przepraszam, czy mogę coś powiedzieć? — niespodziewanie odezwała się dotąd milcząca Walentyna. — Margarity, wiesz, że cię kocham jak siostrę, ale teraz się mylisz.
— Walya, ty też? — obrażona teściowa skrzywiła się.
— Pomyśl, jak się czuje ta dziewczyna? Przez trzy lata znosi twoje wyrzuty. Nie sądzisz, że to ją boli?
— Nie obchodzi mnie to…
— Powinno! — Walentyna wstała. — Sama przez dziesięć lat nie mogłam zajść w ciążę. Wiesz, co mi pomogło? Nie lekarze, nie lekarstwa. To, że moja teściowa mnie wspierała i współczuła. A ty co robisz?
Margarity Pawłowna zawahała się, a potem znów zaatakowała:
— Nie porównuj! Ty przynajmniej próbowałaś, a ta…
— Mamo! — Anton uderzył pięścią w stół. — Dość! Nie masz pojęcia, przez co przechodzimy. Lena chodzi do lekarzy co miesiąc. Mamy wszystkie badania i zaświadczenia. A ty nigdy nie zapytałaś! Tylko szydzisz!
— Tosza, nie ośmielaj się…
— Nie, ty się nie ośmielaj! — Anton wstał gwałtownie. — Wychodzimy. I dopóki nie przeprosisz Leny, zapomnij o nas.
— Synu, poczekaj! — Margarity Pawłowna pobiegła do drzwi, ale potknęła się na progu.
Na korytarzu, podczas zakładania płaszcza, Elena usłyszała jej łkanie:
— Zabrała mojego syna! Wiedźma! Zaczarowała go!
— Chodźmy — Anton ujął rękę żony. — Nie słuchaj.
Na zewnątrz padał lekki deszcz. Elena i Anton szli w milczeniu na przystanek, gdy nagle za nimi rozległy się szybkie kroki.
— Czekaj! — dogoniła ich Walentyna. — Eleno, weź to.
Kobieta podała wizytówkę:
— To kontakt do mojego lekarza. Wspaniały specjalista. I jeszcze…
Elena nie zdążyła usłyszeć więcej. Telefon zaczął dzwonić bez przerwy — Margarity Pawłowna wołała po raz kolejny.
— Wyłącz go — poradził Anton. — Niech się uspokoi.
Do domu wrócili późno. Elena od razu poszła pod prysznic, chcąc zmyć ciężar tego wieczoru. Anton zaparzył herbatę i włączył telewizor, próbując się rozproszyć.
Tydzień później temat prawie zniknął z pamięci. Margarity Pawłowna przestała dzwonić, a życie powoli wróciło do normy. Elena nawet umówiła się na wizytę u nowego lekarza.
Tego wieczoru została dłużej w pracy. Wracając, już w klatce schodowej, usłyszała głośne krzyki. Margarity Pawłowna chodziła przed ich drzwiami.
— Wyjdź! Wiem, że jesteś w domu! — waliła pięścią w drzwi.
Sąsiadka z pierwszego piętra, Zinaida, wystawiła głowę:
— Znowu się zaczyna… — pokręciła głową.
— Jak długo będziesz męczyć mojego syna?! — przewróciła się o ścianę Margarity Pawłowna, pachniała alkoholem. — Normalne kobiety mają dzieci, a ty tylko zabierasz rodzinie pieniądze!
Elena zamarła na schodach. Nie chciała schodzić — teściowa była nieobliczalna w tym stanie. Wejście oznaczało kolejną awanturę.
— Anton! — krzyknęła Margarity Pawłowna. — Synu, staram się dla ciebie! Zaczarowałaś go, mówię prawdę!
Drzwi mieszkań się otwierały, a ciekawskie twarze pojawiały się na korytarzu.
— Co za cyrk… — ktoś wyszeptał.
— Co miesiąc to samo — odparł inny.
Nagle drzwi się otworzyły. Anton stanął na progu blady z gniewu.
— Mamo, dość! — powiedział napiętym głosem.
— A ty tu jesteś! — zatoczyła się Margarity Pawłowna. — Myślałam, że jesteś w pracy. Synu, musimy porozmawiać!
— Nie ma o czym rozmawiać — Anton założył ramiona na piersi. — Odejdź.
— Co masz na myśli, że nie ma? — teściowa próbowała wejść do mieszkania, ale syn ją powstrzymał. — Wpuść mnie! Jestem twoją matką!
— Właśnie dlatego to wszystko tolerowałem. Ale dość.
— Co to znaczy, że dość? — przewróciła oczami Margarity Pawłowna. — Przyszłam cię uratować przed tym… tym…
— Mamo — westchnął Anton — wiesz, co powiedzieli lekarze? Będziemy mieli dziecko. Elena jest w ciąży.
Margarity Pawłowna otworzyła szeroko usta ze zdziwienia:
— Kłamstwa! To niemożliwe! Ona…
— To możliwe. I wiesz co? Nie chcieliśmy nikomu mówić. Ale to ty nas do tego zmusiłaś.
— Udowodnij!
— Nie pokaże niczego, zwłaszcza tobie.
W tym momencie Elena zaczęła wspinać się po schodach. Margarity Pawłowna gwałtownie odwróciła się w stronę kroków\…
— Oto ona! — zawołała. — Podejdź, powiedz wszystkim, jak zaczarowałaś mojego syna!
Elena przeszła obok milcząco, ale teściowa chwyciła ją za ramię:
— Poczekaj! Rozmawiam z tobą!
— Mamo, daj jej spokój — podszedł Anton.
— Nie! Niech wszyscy poznają prawdę! — krzyknęła Margarity Pawłowna. — Myślisz, że naprawdę jest w ciąży? To kłamstwo! Ona się tylko boi, że odzyskasz rozum i ją zostawisz!
Elena gwałtownie wyrwała się.
— Puść mnie. Jesteś pijana.
— Ale ty trzeźwa! I taka od trzech lat! Co z tego wynikło? — gorzko się zaśmiała. — Antoszku, otwórz oczy!
— Dosyć — Anton złapał teściową za łokieć. — Wracamy do środka.
Na korytarzu Margarity Pawłowna potknęła się o walizkę. Obok stało pudło z jej rzeczami, które zostawiła u syna.
— Co to jest? — spojrzała zdezorientowana.
— Twoje rzeczy — powiedział stanowczo Anton. — Weź je i odejdź. Nie będziemy tego więcej tolerować.
— Jakie rzeczy? — cofając się, spytała. — Wyrzucasz własną matkę na bruk?
— Nie wyrzucam nikogo. Po prostu kładę temu kres. Dosyć pijanych wizyt, obelg wobec mojej żony i awantur.
— To wszystko przez nią! — wskazała na Elenę. — Ona cię nastawiła przeciwko mnie!
— Nie, mamo. To ty sama wszystko zniszczyłaś swoimi rękami.
Margarity Pawłowna chwyciła się za pierś.
— Synu, chyba żartujesz? To ja dałam ci życie!
— Za to będę zawsze wdzięczny. Ale teraz mam własną rodzinę i nie pozwolę ci jej zniszczyć.
— Własną rodzinę? — wybuchnęła teściowa histerycznym śmiechem. — Z tą… tą… Nie potrafi nawet urodzić!
— Potrafi — spokojnie odpowiedziała Elena. — Jestem w trzecim miesiącu ciąży.
— Kłamstwa! — rzuciła teściowa na Elenę. — Pokaż zaświadczenie! Natychmiast!
— Mamo, przestań — Anton odciągnął ją. — Nikt nic nie pokaże, zwłaszcza w takim stanie.
— Wybierasz ją? Zamiast własnej matki?
— Wybieram normalne życie. Bez awantur i kłótni.
Margarity Pawłowna osunęła się na podłogę.
— Wyrzucasz własną matkę na ulicę…
— Zadzwonię po taksówkę — Anton wyjął telefon. — Odwiozą cię do domu.
— Nie taksówką! — krzyknęła teściowa. — Sama pójdę! Sama! I nie wracaj! I nie proś o przebaczenie!
— Nie wrócimy — odpowiedział Anton spokojnie.
Margarity Pawłowna, chwiejnie, opuściła mieszkanie. Za drzwiami jeszcze długo słychać było jej przekleństwa i groźby. W końcu zapanowała cisza.
— Przepraszam — przytulił żonę Anton. — Powinienem był zrobić to wcześniej.
Następnego ranka Anton zadzwonił po ślusarza i zmienił zamki. Zablokował też numer matki, która od tamtej nocy non stop dzwoniła i pisała SMS-y.
Elena stanęła przy oknie, patrząc na padający śnieg. Po raz pierwszy od trzech lat mieszkanie było naprawdę ciche. Nikt nie zadzwoni w nocy, nie będzie awantur ani oskarżeń o czary i bezpłodność.
— O czym myślisz? — Anton objął żonę od tyłu.
— O imieniu dla naszego dziecka.
— Już wybrałaś?
— Jeszcze nie. Ale wiem jedno — na pewno nie po babci.
Anton się zaśmiał.
— To jasne. Wiesz, przypomniało mi się, jak mama reagowała na moje dziewczyny, gdy byłem młody. Zawsze coś jej nie pasowało: ta za szczupła, tamta za gruba, ta za niska…
— A ja?
— Jesteś idealna. I naprawdę żałuję, że nie obroniłem cię wcześniej.
Dzwonek do drzwi zabrzmiał. Sąsiadka Zinaida Petrowna stanęła na progu.
— Słyszałam, co się wczoraj stało. Trzymajcie się. Zrobiliście dobrze, że położyliście temu kres.
Miesiąc później Margarity Pawłowna przestała wysyłać złośliwe wiadomości z innych numerów. Dwa miesiące później przestała się kręcić przy wejściu. A gdy urodziła się mała Zofia, przesłała kartkę z życzeniami: „Gratulacje. Porozmawiajmy.”
Elena i Anton postanowili, że niektóre historie lepiej zostawić niedokończone. Czasem milczenie jest najlepszym rozwiązaniem.