— Michał, przecież obiecałeś, że przez pierwszy tydzień nie będzie u nas żadnych gości! — powiedziałam przez zaciśnięte zęby, słysząc dzwonek domofonu. Po porodzie moje ciało jeszcze bolało, a głowa była ciężka od niewyspania i niepokoju. Nasza malutka Zosia spała wtulona we mnie, a ja czułam się bezradna i zagubiona w tym nowym dla mnie świecie macierzyństwa.
Michał spojrzał na mnie z wyrzutem w oczach. — To tylko mama. Chciała zobaczyć wnuczkę… Przecież to nic złego.
Serce podeszło mi do gardła. — Michał, prosiłam cię… — z trudem łamał mi się głos — nie jestem na to gotowa, nie chcę jej teraz tutaj.
Ale drzwi już się otwierały. Słyszałam charakterystyczne kroki i stukot obcasów na klatce schodowej. To była moja teściowa, pani Halina – kobieta, która od początku dawała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająca dla jej syna. „Michał zasługuje na lepszą żonę” – rzucała przy rodzinnych spotkaniach z pozoru żartem.
Weszła do mieszkania z pewnością siebie, jakby to był jej własny dom. Nie zdjąwszy płaszcza, rzuciła torebkę na fotel i podeszła do mnie.
— Pokażcie mi tę małą kruszynkę! — powiedziała, wyciągając ręce po Zosię jak po własność.
Objęłam córkę mocno. — Może najpierw umyjesz ręce? — rzuciłam cicho.
Prychnęła z irytacją. — Przesadzasz! Wychowałam swoje dzieci bez żadnych ceregieli, one żyją i mają się dobrze.
Michał stał bezradnie, widząc napięcie między nami. Zosia zaczęła płakać, wyczuwając złą atmosferę. Oddałam ją mężowi i uciekłam do łazienki pod pretekstem poprawienia opatrunku, żeby się uspokoić.
Siedząc na brzegu wanny, cicho płakałam, czując się zdradzona przez własnego męża. Przecież tyle razy o tym rozmawialiśmy! Wiedział, jak bardzo boję się pierwszej wizyty teściowej i jak potrzebuję spokoju i intymności.
Gdy wróciłam do salonu, pani Halina już siedziała na kanapie z Zosią na rękach, przemawiając do niej przesłodzonym, piskliwym głosem:
— Spójrz, jaka jesteś do tatusia podobna! Na szczęście…
Zignorowałam to i usiadłam obok, starając się wymusić uśmiech. Michał patrzył na mnie z błaganiem o wybaczenie.
— Może zrobię wam herbaty? — zaproponowałam.
— Tak, z cytryną — odparła pani Halina, rozkazującym tonem.
W kuchni usłyszałam, jak rozmawiają:
— Michał, widzę, że musisz jej trochę pomóc. Kobieta po porodzie bywa słaba…
— Mamo…
— No co? Widać przecież! Nawet przewinąć dziecka dobrze nie potrafi!
Ścisnęłam mocno uchwyt czajnika. Wróciłam z herbatą i postawiłam ją przed teściową.
— Dziękuję — odparła chłodno.
Przez resztę dnia czułam się jak intruzka w swoim własnym domu. Pani Halina komentowała każdy mój ruch: sposób karmienia Zosi, przewijania, nawet to, że nie odzyskałam figury sprzed ciąży.
— Ja po tygodniu już nosiłam dżinsy! — śmiała się z przekąsem.
Michał próbował załagodzić sytuację:
— Mamo, daj spokój…
Ale ona machnęła ręką:
— Nie masz pojęcia! Kobieta musi być silna!
Wieczorem teściowa wyszła obrażona, ponieważ nie pozwoliłam jej zostać na noc. Michał zamknął drzwi za nią i spojrzał na mnie z bezradnością.
— Przepraszam… Nie chciałem, żeby tak wyszło.
— Wiedziałeś dokładnie — wybuchnęłam. — Prosiłam o jedno: żebyśmy mieli czas tylko dla siebie! A ty…
Zaczęliśmy się kłócić, a ja krzyczałam przez łzy:
— Czy ona zawsze będzie dla ciebie ważniejsza ode mnie?!
Michał długo milczał, po czym wyszedł z domu bez słowa. Zostałam sama z płaczącą Zosią i poczuciem beznadziei.
Następne dni były jeszcze gorsze. Teściowa dzwoniła codziennie:
— Jak tam moja wnusia? Może przyjadę pomóc?
Zawsze odmawiałam grzecznie, ale stanowczo. Michał coraz bardziej się zamykał i rozmawiał ze mną tylko o pieluchach i zakupach.
Pewnego wieczoru napisałam do niego list:
„Nie wiem, czy jeszcze potrafimy być rodziną. Czuję się sama w naszym domu. Potrzebuję cię bardziej niż kiedykolwiek, a ty uciekasz do mamy. Jeśli nic się nie zmieni, nie wytrzymam dłużej.”
List zostawiłam na jego poduszce i poszłam spać do pokoju Zosi.
Rano Michał przyszedł do mnie blady jak ściana.
— Przepraszam… Nie chciałem cię zranić. Po prostu… ona zawsze była silna, a ja robiłem to, czego chciała.
Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu.
— Musisz wybrać — powiedziałam cicho. — Albo my, albo ona będzie decydować o naszym życiu.
Michał pierwszy raz od tygodni mocno mnie objął.
— Wybieram ciebie i Zosię. Ale muszę nauczyć się stawiać granice… Pomóż mi?
Poczułam jednocześnie ulgę i lęk. Wiedziałam, że to dopiero początek naszej wspólnej walki.
Kilka dni później teściowa znów zadzwoniła:
— Michał, dziś przyjadę po południu!
Tym razem Michał stanowczo odpowiedział:
— Mamo, musimy ustalić zasady. Nie możesz przyjeżdżać bez uprzedzenia i musisz szanować decyzje Hani jako matki Zosi.
Nastała cisza.
— No dobrze… — w końcu usłyszałam niechętny szept.
To był mały krok dla świata, ale wielki dla nas.
Dziś patrzę na śpiącą Zosię i zastanawiam się: ile kobiet w Polsce przeżywa podobne historie? Czy naprawdę da się odbudować rodzinne więzi po takich zranieniach? Czy też walczyłyście o swoje miejsce w domu?