Pomyślałam, że w końcu znalazłam spokój… aż do momentu, kiedy mój dom stał się miejscem czegoś niewytłumaczalnego.
Od piętnastu lat żyję sama w naszym starym domu. Mój mąż odszedł dawno temu, a nasz jedyny syn wyjechał za granicę ponad dwadzieścia lat temu. Mam teraz 62 lata. Cisza stała się moim codziennym towarzyszem, i choć brak znajomych głosów czasami mnie przytłaczał, to w końcu przyzwyczaiłam się do tej samotności.
Ale kilka miesięcy temu zaczęło się coś dziwnego.
Wszystko zaczęło się od drobnych rzeczy. Ramka na zdjęcie przesunięta, krzesło, które nie było w swoim miejscu. Pomyślałam, że to przez wiek, może trochę zmęczenia. Kto przecież nie zapomina, gdzie położył okulary?
Z biegiem dni jednak dziwności zaczęły się mnożyć.
Pewnego ranka znalazłam starą fotografię, która od lat była schowana, leżącą na stole w kuchni. Innym razem koc zmienił miejsce w salonie, mimo że go nie ruszałam. Potem krzesło w jadalni, które bez wyjaśnienia znalazło się przy ścianie korytarza.
Zaczęłam wątpić w siebie. Czy to ja zaczynam szaleć? A może… ktoś — albo coś — było w moim domu?
W przypływie pragmatyzmu zaczęłam fotografować każdą część domu przed snem. Codziennie, bez wyjątku. A rano porównywałam zdjęcia z tym, co zobaczyłam po przebudzeniu.
I wtedy nie miałam już żadnych wątpliwości: przedmioty się ruszały. Nie o centymetry, czasami całe fotele zmieniały pokoje, albo całe półki przesuwały się z miejsca.
Zatrwożona, postanowiłam zainstalować system monitoringu. Zwykłe kamery, podłączone do mojego komputera. Jedna w salonie, druga w kuchni, jedna w korytarzu, a nawet w mojej sypialni. Chciałam zrozumieć. Chciałam poznać prawdę.
Pierwsze noce nie przyniosły niczego niepokojącego. Pustka. Czasami widziałam jakiegoś bezdomnego kota przemykającego po oknie. Ale piątego dnia zobaczyłam coś… coś, co mnie przeraziło.
Na ekranie pojawiła się sylwetka. Cała ubrana na czarno, z twarzą ukrytą. Poruszała się powoli, ostrożnie, jakby doskonale wiedziała, gdzie znajdują się kamery.
Zamarłam. Ta osoba wchodziła do mojego domu. Chodziła po nim, przestawiała moje rzeczy, przeglądała moje wspomnienia. Zachowywała się… jak u siebie.
Natychmiast zadzwoniłam na policję. Kiedy funkcjonariusz przyjechał, pokazałam mu nagranie. Zbladł, patrząc na ekran.
„Proszę być ostrożną. Zabezpiecz wszystko. Będziemy monitorować okolicę.”
Ale ja nie mogłam zasnąć. Nie mogłam oddychać w tym domu, który stał się dla mnie obcy. Więc, z pomocą policjanta, opracowaliśmy plan.
Następnego dnia opuściłam dom, jakbym wychodziła na zakupy. W rzeczywistości usiadłam w małej kawiarni naprzeciwko, z komputerem na stole, oglądając transmisję z kamer. Miałam doskonały widok na drzwi wejściowe.
Godzinami nic się nie działo. Piłam kawę, ale jej smak mi umykał. Mój wzrok nie odrywał się od ekranu.
Aż tu nagle przekręcił się zamek w drzwiach. Klamka opadła. Wchodził.
Sylwetka w czerni była z powrotem.
Z trzęsącymi się rękami zadzwoniłam do policjanta.
„On jest tam. JEST W MOIM DOMU.”
Obiecał, że zaraz przyjadą. A ja patrzyłam na tego człowieka — albo tę postać — jak przechodzi przez salon, otwiera moje szuflady, przewraca albumy ze zdjęciami, dotyka moich wspomnień z taką familiarnością, że aż mnie przeraziło. Nawet wziął sweter mojego męża, przytulił go do siebie… a potem rzucił go na podłogę.
Wiedziałam, że to nie był zwykły złodziej. W każdym jego ruchu było coś osobistego.
A potem huk: policja. Funkcjonariusze wpadli przez tylne drzwi. Próbował uciekać, ale nie udało mu się. Przytrzymali go w ogrodzie.
Patrzyłam na to wszystko przez komputer, serce bijące jak oszalałe.
Ale nic nie mogło mnie przygotować na to, co miało nadejść.
Kiedy zdjęli mu maskę… zobaczyłam jego twarz.
To był mój syn.
Mój własny syn, którego nie widziałam od dwóch dekad.
Rzucił na mnie szalone spojrzenie, oczy szeroko otwarte, i krzyknął:
„To JEST mój dom! Chcę, żebyście mnie zostawili w spokoju!”
Wybiegłam na zewnątrz, płacząc, niezdolna pojąć, co się stało. Moje dziecko, mój mały chłopiec, stał się obcym człowiekiem.
Przez te wszystkie lata miałam nadzieję, że jest w porządku. Wysyłałam mu listy, wiadomości, na które nigdy nie odpowiadał. A teraz wrócił do mojego życia jak duch — by mnie nawiedzać, przestraszyć, czy… zemścić się?
Nie wiem, co zrobiłam źle. Ale tamtej nocy coś się złamało we mnie. Nie z powodu strachu. Ale z powodu miłości.
Miłości matki, która, mimo wszystko… nigdy nie zniknęła.