Mam 54 lata i po raz pierwszy w życiu zdecydowałam się powiedzieć „nie” mojej dorosłej córce.

Całe życie starałam się być idealną matką. Pieczenie ciast na szkolne imprezy, pomoc w nauce, dowożenie na tańce, nocne siedzenie przy jej łóżku, gdy miała gorączkę. Potem – opieka nad jej dziećmi, gdy sama poszła na urlop macierzyński. Kocham i wciąż kocham swoją córkę, ale dopiero niedawno zrozumiałam, że miłość to nie jest poświęcenie aż do ostatniej kropli.

Advertizement

Kiedy miała 32 lata, rozwiodła się i wróciła do mnie z dwójką dzieci. „Mamo, to na chwilę” – powiedziała. A minęły już prawie cztery lata.

Zaczęła znowu budować swoje życie osobiste. Chodziła na randki, przyprowadzała mężczyzn. A ja w tym czasie – odbierałam wnuków z przedszkola, gotowałam, sprzątałam i nocami słuchałam płaczu dzieci. Nie narzekałam. Do pewnego momentu.

Niedawno uświadomiłam sobie, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz przespałam całą noc, przeczytałam książkę lub po prostu byłam sama w ciszy. A przecież mam tylko 54 lata – nie jestem staruszką. Ja też chcę spacerować, spotykać się z przyjaciółkami, zająć się sobą.

Kiedy powiedziała, że jej nowy partner ma się przeprowadzić do nas, usiadłam naprzeciw niej i po raz pierwszy w życiu powiedziałam:

– Nie. Już nie mogę tak dalej. To mój dom. I chcę żyć w nim w spokoju.

Oburzyła się, trzaskając drzwiami, zabrała dzieci i pojechała do przyjaciółki. A ja… Otworzyłam okno, wzięłam głęboki oddech i po raz pierwszy od długiego czasu poczułam – oddycham.

Teraz mówią mi, że jestem okrutną matką. Ale ja po prostu zmęczyłam się byciem meblem w cudzym życiu. Chcę być gospodynią w swoim własnym.

Czy naprawdę przesadziłam?

Advertizement