Mam na imię Zofia, mam siedemnaście lat i pochodzę z Krakowa. Noszę w sobie historię, którą przez długi czas milczałam — zbyt bolesną, zbyt osobistą. Ale dziś czuję, że muszę ją opowiedzieć. Może ktoś, kto ją przeczyta, zatrzyma się na chwilę. Może jakaś matka spojrzy na swoje dziecko inaczej. Może choć jedna dziewczyna poczuje, że nie jest sama.
Moi rodzice rozwiedli się, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Miałam wtedy dziesięć lat. Choć na zewnątrz wciąż wyglądaliśmy jak rodzina, w domu dawno przestało być ciepło. Cisza była głośniejsza niż krzyki, spojrzenia chłodniejsze niż zimowy wiatr. A potem przyszedł rozwód — i to, co miało przynieść ulgę, zamieniło się w nowy ból. Zaczęło się przeciąganie mnie jak rzeczy między dwoma adresami. Tata — surowy, ale spokojny. Mama — emocjonalna, rozerwana między obowiązkiem a… pragnieniem czegoś więcej.
Wszystko zmieniło się, gdy w naszym życiu pojawił się Kamil. Nowy partner mamy. Młodszy od niej, zbyt pewny siebie. Na początku grał miłego. Pytał, jak w szkole. Przynosił słodycze. Ale ta fasada długo nie trwała. Wkrótce zaczął traktować mnie jak intruza. Byłam dla niego niechcianym dodatkiem do kobiety, którą chciał mieć tylko dla siebie.
Kamil szeptał mamie do ucha słowa, które zatruwały ją dzień po dniu. Że jestem niewdzięczna. Że przeszkadzam. Że powinna wreszcie żyć dla siebie. A ona? Ona słuchała. Coraz mniej było w niej czułości. Coraz mniej — mnie.
Zamykałam się w łazience, żeby znaleźć chwilę spokoju. Chodziłam cicho, prawie niewidzialna. Ale i tak zawsze byłam „problemem”.
Aż przyszedł wieczór, którego nie zapomnę nigdy. Ich kłótnia wstrząsnęła ścianami. Wybiegłam z pokoju, bo myślałam, że on zrobi jej krzywdę. Krzyknęłam, żeby przestał. A on… uderzył mnie. Tak po prostu. Z całą siłą dorosłego mężczyzny. Upadłam. W uszach mi dzwoniło, w oczach ciemność.
Spojrzałam na mamę, błagającym wzrokiem. Ale ona tylko wyszeptała: „Sama to wywołałaś”.
Kilka godzin później powiedziała, że mam się spakować i zamieszkać u ojca.
Nie powiedziałam nic. Zabrałam torbę i wyszłam. Nie z płaczem. Nie z krzykiem. Tylko z pustką.
Dziś mieszkam z tatą. Robi, co może, ale to nie to samo. On nie potrafi przytulić mnie, gdy budzę się w nocy z koszmaru. Nie wie, że po cichu wciąż czekam, aż mama się odezwie. Że czasem śni mi się, jak przychodzi i mówi: „Zosiu, przepraszam”. Ale rano wiem, że to się nie wydarzy.
Ona wybrała jego. Człowieka, który podniósł rękę na jej córkę. I tym wyborem zniszczyła coś, czego już nigdy nie da się odbudować.
Nie żywię już gniewu. Ale nie mam też miejsca w sercu na przebaczenie. Nie dlatego, że nie umiem. Tylko dlatego, że ona nie poprosiła. A ja nie chcę być już tą, która czeka.
Jeśli to czytasz, mamo — wiedz, że żyję. Dorastam. Uczę się być silna. Ale ty nie jesteś już częścią mojego życia. Jesteś tylko wspomnieniem kobiety, która kiedyś była moją mamą. Dziś jestem swoją własną rodziną.
I mam tylko jedno przesłanie dla wszystkich rodziców: nie sprowadzajcie na świat dzieci, jeśli nie jesteście gotowi ich chronić. Jeśli nie potraficie kochać ich bardziej niż swoich związków, swoich pragnień, swoich błędów. Bo dla dziecka zdrada matki boli bardziej niż cokolwiek innego.
Ja przetrwałam. Ale nie każda dziewczyna ma tyle siły, by unieść taki ciężar.