Mój były mąż odszedł po rozwodzie z domem, samochodem i całym majątkiem. A ja? Uśmiechnęłam się tylko cicho — bo właśnie tak to sobie od początku zaplanowałam.

Wychodziłam z kancelarii mojej prawniczki powoli, z opuszczonym wzrokiem i ramionami, jakby przygniecionymi przez niewidzialny ciężar. Deszcz dzwonił o bruk, niebo było szare i nabrzmiałe jakby płakało razem ze mną. Idealna scena — obraz kobiety porzuconej, rozbitej, pozbawionej nadziei.

Advertizement

A jednak wewnątrz… buzowałam. W mojej piersi tlił się żar — nie rozpaczy, lecz satysfakcji. Plan właśnie wszedł w swoją najpiękniejszą fazę.

Chwyciłam chłodną klamkę drzwi i weszłam do windy. Na szczęście byłam sama. Żadnych świadków.

Gdy metalowe drzwi zamknęły się za mną, nie mogłam się już powstrzymać. Najpierw cichy, nerwowy chichot. Potem śmiech — coraz głośniejszy, coraz bardziej nieposkromiony. Śmiech pełen ulgi, triumfu, niedowierzania, że wszystko idzie tak doskonale.

Gdyby ktoś mnie wtedy zobaczył, pewnie pomyślałby, że mam załamanie nerwowe. Ale ja wiedziałam jedno: każda część układanki właśnie wskoczyła na swoje miejsce.

To nie był koniec. To był początek — dokładnie taki, jaki sobie zaplanowałam.

Advertizement