Po gorzkim małżeństwie z Maikiem, którego obsesja na punkcie bogactwa przesłaniała wszystko inne, zgodziłam się niespodziewanie oddać mu wszystko podczas rozwodu. Kiedy świętował swoją „wygraną”, ja w ciszy przygotowywałam swój ostatni ruch.
Wychodząc z kancelarii prawniczej, udawałam przygnębioną. Twarz miałam poważną, ale wewnętrznie wręcz kipiałam z satysfakcji. W windzie pozwoliłam sobie na cichy śmiech. Maik był przekonany, że ograł mnie na całej linii, ale nie wiedział, że właśnie wpadł w zastawioną przeze mnie pułapkę.
Kilka tygodni wcześniej wszystko między nami ostatecznie się posypało. Kiedy powiedział, że chce rozwodu, byłam już gotowa. Pozwoliłam mu wierzyć, że może dostać wszystko – dom, samochód, pieniądze. Tak bardzo skupiał się na własnym triumfie, że nie dostrzegł mojego planu.
Podczas negocjacji rozwodowych nie mógł ukryć zadowolenia. Wyliczał, co chce zatrzymać, jakby rozdawał karty. A ja? Zgodziłam się bez sprzeciwu. Powiedziałam tylko, że chcę zabrać swoje rzeczy osobiste. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście. A ja już wtedy wiedziałam, co zrobię.
Jeszcze w windzie wysłałam mamie wiadomość: „Pakuję się. Dam znać, kiedy wszystko będzie gotowe.” Spakowałam się szybko, zabierając tylko to, co miało dla mnie wartość. Opuszczając dom, czułam nie ulgę — a wyzwolenie.
Następnego dnia Maik zadzwonił. W jego głosie wrzała wściekłość.
— Co ty, do diabła, zrobiłaś?! — wrzeszczał do słuchawki.
— Maiku, co się stało? — zapytałam słodko, udając niewiedzę.
— Doskonale wiesz! — warczał. — Przyszedłem do domu, a twoja matka rozkłada się w salonie i twierdzi, że ma prawo tu mieszkać!
Uśmiechnęłam się, przypominając mu o podpisanym przez niego dokumencie, w którym dom został przekazany… mojej mamie. Przecież miał wszystko. Tak mu się przynajmniej wydawało.
W tle słyszałam głos mamy — spokojny, ale stanowczy. Mówiła mu, że od dziś obowiązują nowe zasady. I że najwyższy czas, by nauczył się żyć z konsekwencjami swoich decyzji.
Rozłączyłam się i przez chwilę tylko siedziałam w ciszy. W wolności. Z daleka od iluzji, które przez lata nazywałam małżeństwem.
Maik dostał to, czego chciał. Tyle że nie w takiej formie, jak się tego spodziewał. A ja… odzyskałam siebie.