Mój mąż zachorował, a żaden lekarz nie mógł znaleźć przyczyny. Pewnego dnia wróciłam do domu i usłyszałam rozmowę:
– Cześć, Tamaro… Jak było? Jak tam wyjazd?
Maria Nikiforowna niespodziewanie dogoniła Tamarkę, gdy ta dopiero co zeszła z przystanku. Pielęgniarka, co tu mówić, wiejska, często się mijali. Choć mąż Tamary, Sergey, nie znosił jej, zawsze narzekał, że po co ona, skoro nie ma pożytku.
– W porządku — odpowiedziała Tamara, wzdychając. — Byłam… Szkoda, że z dziadkiem się nie udało… pogodzić. Zanim… No, rozumiesz, co mam na myśli.
– Kochana, ja widziałam twojego dziadka raz w życiu! — fuknęła Maria Nikiforowna. — Z takim, wiesz, i pogodzić się… nie da rady.
Tamara uśmiechnęła się krzywo.
– Charaktery to on miał, oho! Choć mój tata, no, syn jego… też nie był łatwy.
– A ty… jakaś… dziwna się urodziłaś. No, naprawdę – urodziłaś się, a nie przyszłaś na świat. Niemożliwe, żeby ludzie tacy bez kręgosłupa byli.
Tamara znowu westchnęła.
– Leży on… nic nie je. Lekarze, chyba wszyscy już byli, a efekt – zero. Już się żegna… ciężko to wszystko.
Maria Nikiforowna parsknęła.
– Zdycha ci! Wielki cierpiętnik! Powiedziałabym, że najwyższy!
– No, Genkowi naprawdę jest źle, — zaprzeczyła Tamara. — Ale to nie jego wina, że lekarze nie mogą zrozumieć, co mu jest.
– Bo nie ma co szukać! — odparła pielęgniarka, machając ręką. — Oj, Tamaro, jaka ty naiwna!
I, machając ręką, skręciła w boczną uliczkę. Tamara tylko westchnęła. Nie chciało jej się wracać do domu. Diagnozy pielęgniarki – tragedia. Tamara nie miała zamiaru wracać tak wcześnie, powiedziała Genkowi, że wróci wieczorem. A on… westchnął żałośnie i powiedział:
– Jedź, oczywiście, Tomciu, ja sobie poradzę. Wiem, rozumiem. Spadek na drodze nie leży.
– Gen, może pojadę innym razem? Jak ci będzie lepiej?
– Co ty, Tomciu! — odparł, machając ręką. — Jedź, oczywiście! A ja tu umrę, a nie będzie za co mnie pochować. Ja wszystko rozumiem.
I odwrócił się. Szkoda go było, przecież niedawno był zdrowy. Chodził na ryby, piwo pił z chłopakami… Choć w domu raczej nie zabiegał. Dom mieli najgorszy na ulicy. Ale faceci, co im zrobić? Tamara szła coraz wolniej, a potem skręciła nad rzekę. Usiadła na brzegu. Dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe? Gena był przecież takim facetem! Pierwszy podszedł do niej, kiedy po kłótni z dziadkiem wróciła do wsi. Dziadek chciał, żeby poszła jego śladami, grała na muzyce. A Tamara, po ukończeniu szkoły, położyła przed nim dyplom, skrzypce…
– Koniec — powiedziała. — Nigdy już tego instrumentu nie wezmę do ręki.
Dziadek zmarszczył brwi.
– Jak to – nie weźmiesz? To przecież będzie z tobą przez całe życie!
– Nie chcę — odpowiedziała Tamara. — Chcę robić coś bardziej „ziemskiego”.
– Ziemskiego? — wrzasnął dziadek. — Wypasanie krów, czy jak?
– Tak, wolę wypasać krowy niż tu się z tym męczyć!
– Aha! — wrzasnął dziadek. — To wynoś się z domu! Idź wypasać krowy!
Tamara wiedziała, że przesadziła, ale nie było odwrotu. Spakowała walizkę, wsiadła do pociągu i tak tu trafiła. Zobaczyła ogłoszenie, że potrzebują kierowniczki do klubu.
A kilka miesięcy później spotkała Genkę, wiejskiego chłopaka. Wszyscy miejscowi byli tacy szorstcy, przeklinali. Ale Gena był inny. Marzył o ucieczce z wsi, a jej odwaga tak go fascynowała, że zmiękła.
Z czasem wszystko się uspokoiło. Gorąca woda w mieszkaniu, chłopcy, którzy się bili o prawo do gry na skrzypcach. Krowę kupiła. Gena narzekał, że motocykl by się bardziej przydał. Ale na krowę zarobiła sama, więc to wybór jej. Mąż się wtedy obraził, krzyczał, że nie liczy się z nim. A teraz Tamara myśli, że gdyby motocykl pomógł, wszystko by sprzedała, nawet najdroższy kupiła, byleby Gena wrócił do siebie.
Nie rozumie podejścia Marii Nikiforowny. Widać, jak źle mężowi, a to przez nią Gena zachorował, jakieś cztery–pięć miesięcy temu. Pokłócili się wtedy strasznie. Tamara, zwykle spokojna i wyważona, wtedy na niego nakrzyczała. Tak, że aż wpadł w osłupienie. A wszystko przez dach. Deszcz, a woda kapała prosto na stół.
– Gen, co to?
– Woda — zaśmiał się mąż.
– Co tu śmiesznego? Za chwilę dach nam na głowę spadnie, a ty nic nie robisz!
– A co mam zrobić? — warknął Genka. — Żeby dach zrobić, trzeba mieć mnóstwo kasy!
– Mam pieniądze! — zaczęła się gotować Tamara. — A ty? Faceci pracują od rana do wieczora, żeby więcej do domu przynieść. A ty?
– No nie ma pracy na wsi! — machnął ręką Genka. — W oborniku grzebać nie zamierzam!
– Ty mięczaku! — parsknęła Tamara.
Genka zerwał się z miejsca.
– No, jaka ty! Jak wszystkie wiejskie! A ja, głupi, uwierzyłem! Myślałem, że ty nie jesteś jak te wieśniaczki! Wynoszę się!
Chwycił torbę, zaczął zbierać rzeczy.
– Gdzie? Do matki? — westchnęła Tamara…
Ciąg dalszy historii w komentarzach