Kasia wróciła do domu późnym wieczorem. Za oknami zapadał zmrok, a ona stała w progu, trzymając torbę w ręku. Zdecydowanym tonem oznajmiła:
— Rozwodzę się. Możesz zatrzymać mieszkanie, ale oddaj moją część. Nie potrzebuję go. Wyjeżdżam.
Marek, jej mąż, osunął się na fotel, zdziwiony.
— Gdzie się wybierasz? — zapytał zaskoczony.
— To nie twoja sprawa — odpowiedziała Kasia, spokojnie wyciągając walizkę z szafy. — Na razie zamieszkam u przyjaciółki. A potem? Zobaczymy.
Marek nie rozumiał, co się dzieje. Kasia podjęła decyzję.
Trzy dni wcześniej, podczas wizyty u lekarza, Kasia usłyszała coś, co sprawiło, że cały świat stanął w miejscu.
— W pani przypadku rokowania są niepomyślne. Może maksymalnie osiem miesięcy… z leczeniem może rok — powiedział lekarz, patrząc na wyniki.
Wyszła z gabinetu oszołomiona. Miasto tętniło życiem, słońce świeciło, ale w jej głowie wciąż krążyło jedno zdanie: „Osiem miesięcy… nawet do pięćdziesiątki nie dożyję…”
Usiadła na ławce w parku, a obok niej przysiadł starszy mężczyzna. Przez chwilę siedzieli w ciszy, ciesząc się jesiennym słońcem, aż w końcu on odezwał się:
— Chcę, żeby ostatni dzień mojego życia był ciepły. Nie oczekuję już wiele, ale jasne słońce to prawdziwy dar. Nie uważa pani?
— Uważałabym, gdybym wiedziała, że to mój ostatni rok — odpowiedziała cicho Kasia.
— Więc nie odkładaj niczego na później. Miałem tyle „później”, że mógłbym nimi wypełnić całe życie. Ale nie wyszło.
Kasia uświadomiła sobie, że całe jej życie było poświęcone innym. Praca, której nienawidziła, ale robiła ją dla stabilizacji. Marek, który był już obcym człowiekiem, zdrady, chłód, obojętność. Córka, która dzwoniła tylko po pieniądze. A dla siebie? Nic. Żadnych przyjemności, urlopu, momentu tylko dla siebie.
Zawsze oszczędzała na „później”. A teraz „później” mogło nie nadejść. Coś w niej pękło. Wróciła do domu, po raz pierwszy powiedziała „nie” wszystkim — od razu.
Następnego dnia złożyła wniosek o urlop, wypłaciła oszczędności i wyjechała. Marek próbował rozmawiać, córka dzwoniła z prośbami — Kasia odpowiadała spokojnie: „Nie”.
Na działce przyjaciółki było cicho. Kasia siedziała w fotelu, otulona kocem, i zaczęła myśleć: czy to koniec? Żyła dla innych. Teraz żyła dla siebie.
Po tygodniu Kasia wyjechała nad morze. Tam, w małej nadmorskiej kawiarni, poznała Jacka — pisarza, mądrego i życzliwego. Rozmawiali o książkach, ludziach, sensie życia. Kasia śmiała się szczerze, po raz pierwszy od dawna, nie martwiąc się o to, co pomyślą inni.
— Może zostaniemy tu? — zapytał. — Mogę pisać wszędzie, a ty będziesz moją muzą. Kocham cię, Kasia.
Zgodziła się. Czemu nie? Zostało tak mało czasu. Niech będzie szczęście — choćby krótkotrwałe.
Minęły dwa miesiące. Kasia czuła się świetnie. Śmiała się, spacerowała, parzyła kawę, opowiadała historie w kawiarni. Córka początkowo była oburzona, ale potem odpuściła. Marek oddał część należną. Zapanowała cisza.
Pewnego ranka zadzwonił telefon.
— Katarzyno Kowalska? — usłyszała wzburzony głos lekarza. — Przepraszam, popełniliśmy błąd… to nie były pani wyniki. Wszystko jest w porządku. To tylko przemęczenie.
Kasia milczała przez chwilę, po czym wybuchła śmiechem — głośnym, prawdziwym.
— Dziękuję, doktorze. Właśnie podarował mi pan życie.
Spojrzała na śpiącego Jacka, a potem poszła do kuchni, by zaparzyć kawę. Bo teraz nie czekały na nią tylko miesiące, ale całe życie.