O babci, która choć twardą ręką trzymała dom, skrywała w sercu najczystszą miłość. O wnuczce, która walczyła z całym światem, nie wiedząc, że najbezpieczniejsze miejsce zawsze było przy niej. I o tym, że czasem dopiero po pożegnaniu uczymy się, co naprawdę znaczy dorosnąć.

Kasia i jej babcia Zofia nieustannie się ścierały. Codzienne kłótnie, trzaskanie drzwiami, tygodnie milczenia. A potem, jakby nigdy nic, babcia uchylała drzwi pokoju i pytała z czułością:

Advertizement

– Napijesz się herbaty?

– No jasne, chętnie. Dziękuję, babciu.

– To chodź, jeszcze gorąca. Trzeba pić póki parzy.

I tak, przy stole w kuchni, między jednym łykiem a drugim, toczyły spokojne rozmowy, jakby żadnych pretensji nigdy nie było.

Z całej czwórki wnuków to właśnie Kasię babcia kochała najbardziej. Dlaczego? Tego nikt nie potrafił wyjaśnić. Kasia była inna – pyskata, zbuntowana, z tatuażem na ramieniu, który wytatuowała sobie tuż po szesnastych urodzinach. Babcia spojrzała na rysunek i westchnęła teatralnie:

– Ty chyba z więzienia zwiałaś, dziewczyno.

– Ty nic nie rozumiesz! – oburzyła się Kasia.

Zofia nie znosiła jej stylu, muzyki, chłopaków. Ale kochała ją. Tą swoją dziwną, szaloną wnuczkę. I zawsze mówiła:

– Moja najdziwniejsza dziewczynka.

Zanim przeszła na emeryturę, była szefową biura projektowego. Punktualna, konkretna, wymagająca. W pracy budziła respekt, ale i szacunek. Nawet jako emerytka potrafiła wpaść do biura i rzucić: „Bez mojego oka to wszystko wam się zawali!”

Kiedy Kasia, jeszcze studentka, pokłóciła się z rodzicami, przyszła do babci z walizką i warknęła:

– Mogę zostać tydzień? Bo w domu nie idzie wytrzymać!

– Mieszkaj, ale będziesz zmywać i myć podłogi – ostrzegła babcia. – Mnie już bolą stawy.

Oczywiście, Kasia więcej gadała o zmęczeniu niż pomagała. Tłumaczyła się wykładami, choć częściej można ją było spotkać w kawiarniach niż w salach wykładowych.

Zofia sama ogarniała mieszkanie. Rano budziła wnuczkę o siódmej:

– Czas na uczelnię!

– Babciu, daj mi spokój, ekonomia mnie nie obchodzi!

– W twoim wieku spałam w akademiku, uczyłam się po nocach, a w wolnych chwilach trenowałam siatkówkę! – mówiła z dumą Zofia.

– Twoja młodość to jakiś żart – mruczała Kasia spod kołdry, po czym włączała muzykę tak głośno, że babcia uciekała z pokoju z gracją weteranki sportu.

A jednak Kasia została. Imprezowała, opuszczała zajęcia, wracała nad ranem. Babcia tylko kręciła głową i dawała jej pieniądze.

Do czasu.

Pewnego wieczoru Kasia wróciła pijana. Babci serce już wcześniej dokuczało, ale tym razem nie wytrzymała.

– Kasiu, to jest mój dom. I mam dosyć. Musisz się wyprowadzić.

– Świetnie, Darek i tak zaprosił mnie do siebie. Ma ogromne mieszkanie – rzuciła z pogardą i trzasnęła drzwiami.

Po trzech dniach wróciła ze spuszczoną głową.

– Pokłóciliśmy się. Babciu… mogę wrócić?

– Mieszkaj – powiedziała tylko Zofia.

A potem przyszedł udar. Kasia była wtedy w domu. Wezwała karetkę i pojechała z babcią do szpitala, całą drogę trzymając ją za rękę.

– Babciu, nie zostawiaj mnie. Obiecuję – będę zmywać naczynia, nawet gotować się nauczę. Błagam, nie odchodź…

Lekarze nie dawali nadziei. Ale Kasia trwała przy niej. Przyniosła ulubioną książkę babci – „Trzech towarzyszy” – i czytała na głos, choć Zofia miała zamknięte oczy.

Aż któregoś dnia babcia drgnęła. Otworzyła oczy i delikatnie się uśmiechnęła.

– Babciu, to ja… twoja Kasieńka… – szepnęła dziewczyna przez łzy.

Następnego dnia babcia odeszła.

Kasia płakała na pogrzebie tak, że musieli ją uspokajać lekarstwem. Po ceremonii mama podeszła do niej cicho:

– Babcia zapisała ci mieszkanie…

– Mamo… jakie to ma znaczenie? – wyszeptała Kasia.

I poszła do kuchni. Zaczęła zmywać. W milczeniu. Naczynie po naczyniu, łzy ściekające do zlewu.

Minęły trzy lata.

Kasia skończyła studia. Dostała pracę jako ekonomistka w dużej firmie – sama, bez pomocy rodziców. W mieszkaniu babci panuje dziś porządek, który przypomina ten dawny, z dzieciństwa.

Nie wiem, jak to działa. Ale kiedy ostatnio ją odwiedziłem, uśmiechnęła się i powiedziała:

– Nie mam pojęcia, co się ze mną stało… ale codziennie przychodzę do pracy pół godziny przed czasem. Jak babcia.

Advertizement