Jennifer została sama z czwórką dzieci. Kiedy dowiedział się, że znów jest w ciąży, mąż po prostu… wyszedł.
Jennifer nie miała łatwego życia. Była matką trójki maluchów, a kiedy zorientowała się, że nosi pod sercem czwarte dziecko, serce zabiło jej szybciej – ze strachu. Bała się, jak Adam, jej mąż, przyjmie tę wiadomość. Ale nigdy nie spodziewała się tego, co nastąpiło.
Adam zamilkł, wpatrzony w podłogę. A potem powiedział tylko zimno:
– Kolejna gęba do wykarmienia? Mam dosyć. Radź sobie sama.
Wyszedł z przyczepy bez słowa więcej. Wkrótce potem złożył pozew o rozwód.
Jennifer została z dziećmi i wielkim, przygniatającym ciężarem – jak teraz przetrwać?
Z dnia na dzień – bez męża, bez pieniędzy, bez wsparcia
Adam zupełnie odciął się od rodziny. Przestał płacić alimenty, tłumacząc się, że nie ma pracy i żadnego wykształcenia. Dla Jennifer to była nie tylko zdrada, ale i wyrok. Musiała jakoś utrzymać dom, wyżywić dzieci, zapewnić im choć odrobinę bezpieczeństwa.
Każdy dzień zaczynał się od walki. Jedzenie na stół, pieluchy, rachunki, a wszystko to przy pustym portfelu. Jennifer nie miała wyboru – musiała iść do pracy.
Matka z dziećmi? Przepraszamy, nie pasuje pani do naszego zespołu
Zgłaszała się wszędzie, gdzie tylko mogła. Ale odpowiedzi były ciągle te same: „Przepraszamy, mamy innych kandydatów”, „Z czwórką dzieci? A kto zagwarantuje, że będzie pani dyspozycyjna?”
Zamiast się poddać, Jennifer poszerzyła obszar poszukiwań – mimo że ledwo wiązała koniec z końcem, wydała ostatnie grosze na taksówki, jeżdżąc do większego miasta w nadziei, że tam ktoś da jej szansę.
Dziećmi opiekowali się sąsiedzi, których dobre serce było dla niej jak promyk nadziei.
Wreszcie – praca! Mała iskra w ciemności
W jednym z hoteli trwała rekrutacja. Potrzebowali pokojówek na zbliżający się sezon turystyczny. Kierownik kadr spojrzał na Jennifer, na jej zmęczone oczy i dłonie zniszczone pracą w domu, i… postanowił dać jej szansę.
Zatrudnił ją od ręki. Jennifer niemal się popłakała ze szczęścia.
Pędziła do dzieci, by podzielić się z nimi tą radosną nowiną. Po raz pierwszy od dawna poczuła, że może być dobrze.
Ale radość nie trwała długo. Koszty dojazdu były zabójcze.
Każdego dnia musiała pokonywać dziesiątki kilometrów w tę i z powrotem. Taksówka była jedynym rozwiązaniem, bo nie miała prawa jazdy ani auta. Ale jej pensja ledwo starczała na przejazdy – o jedzeniu czy opłatach nie było nawet mowy.
Wiedziała, że tak długo nie pociągnie. I wtedy po raz pierwszy pomyślała: Muszę mieć samochód. Choćby najtańszy. Choćby używany. Ale własny.
To był nowy cel. Bo Jennifer się nie poddaje. Nigdy.