— Mamo, tata wrócił. Chce się z tobą spotkać.
Szklanka w jej dłoni zatrzymała się w połowie drogi do ust. Anna poczuła, jak jej serce zadrżało, a potem zaczęło bić szybciej.
— Co?…
Minęło pięć lat. Całe pięć długich lat, odkąd odszedł do innej kobiety, nie mrugnąwszy okiem. A teraz… wraca?
Wrześniowy wiatr delikatnie poruszał zasłonami w kuchni, gdzie Anna każdego ranka parzyła swoją ulubioną herbatę — dużolistną cejlonską z bergamotką. Kiedyś Pawel przywiózł ją z delegacji, a od tego czasu stała się ich rodzinnym napojem. Choć teraz była już tylko jej.
— Mamo, słyszysz mnie? — głos Leny w słuchawce brzmiał zaskakująco radośnie w obliczu takich wieści.
Anna spojrzała na zegarek — ósma rano. Cisza w mieszkaniu, w którym mieszkała sama przez ostatnie lata, nagle stała się nie do zniesienia. Trzydzieści lat pracy jako nauczycielka, dwa lata na emeryturze — a teraz ta wiadomość, która zakłócała jej codzienną rutynę.
— Tak, słyszę, córko — odpowiedziała Anna, patrząc przez okno na stary klon z żółtymi liśćmi. — Więc tata wrócił do Moskwy?
Anna zamarła. Szklanka w jej dłoni stała się nagle ciężka, jakby wypełniona ołowiem.
— Skąd wiesz? — zapytała starając się zachować spokój.
— Sam zadzwonił wczoraj. Pytał o ciebie. Powiedział, że chce się spotkać.
Pięć lat temu Pawel odszedł, jakby wychodził po chleb. „Poznałem inną kobietę, Aniu. Przepraszam, ale odchodzę”. Te słowa zabrzmiały wtedy w tamten kwietniowy wieczór. Bez wyjaśnień, bez żadnych wątpliwości — tylko krótkie zdanie i dźwięk zamykających się drzwi.
Dwadzieścia siedem lat wspólnego życia zakończyły się w jednej chwili. Wtedy wydawało jej się, że cały świat się zawalił. Nie spała po nocach, piła środki uspokajające i po raz pierwszy w życiu wzięła chorobowe w pracy. Psycholog szkolny, Marina Siergiejewna, która kiedyś dostawała pomoc od Anny przy trudnych nastolatkach, teraz przychodziła do niej do domu. „Anno, musisz to puścić. Takie rzeczy się zdarzają”.
Ale jak puścić połowę swojego życia? Jak zapomnieć człowieka, z którym dzieliło się poranki nad morzem, który trzymał jej rękę, kiedy odeszła mama, który wiedział, że kocha lody z solonym karmelem i boi się burzy?
Później dowiedziała się, że „inna kobieta” to była jej była uczennica, Wiktoria Orechowa, młodsza od Pawła o dwadzieścia lat. Z sukcesami w prawie, podróże po całym świecie — a teraz Pawel, jej nauczyciel angielskiego, stał się jej mężem. Wyjechali do Londynu, gdzie Wiktoria miała pracę.
Lena wtedy stanęła po stronie matki, przez niemal rok nie miała kontaktu z ojcem. Potem, oczywiście, się pogodzili. „To w końcu mój tata, mamo” — powiedziała Lena z wyrzutami. Anna rozumiała. Nie trzymała żalu. Tylko nie do córki.
— Nie chcę się z nim spotykać — powiedziała Anna, wracając do rzeczywistości.
— Mamo, bardzo prosił. Mówił, że to ważne.
— Co może być ważnego po pięciu latach? — gorzko zaśmiała się Anna. — Wszystko już sobie powiedzieliśmy wtedy.
Lena zamilkła.
— Oni z Wiktorią rozwiedli się. Rok temu. Wrócił do Moskwy latem.
Anna zamknęła oczy. Coś w jej wnętrzu drgnęło. Nie radość, nie złośliwość — po prostu zmęczenie. Zmęczenie emocjami, które dawno już przestała odczuwać.
— Dobrze — w końcu powiedziała. — Niech zadzwoni.
Pawel zadzwonił następnego dnia. Jego głos brzmiał inaczej — głębiej, ciszej. A może tylko jej się tak wydawało?
— Aniu, mogę przyjść?
— Po co, Pasha?
— Porozmawiać. Po prostu porozmawiać.
Zgodziła się. Umówiła się na spotkanie w parku niedaleko domu. Nie chciała wpuścić go do mieszkania, które przez te lata stało się jej wyłączną przestrzenią.
W parku było cicho. Złota jesień — ostatnie ciepłe dni przed długą zimą. Anna siedziała na ławce i patrzyła na staw, gdzie pływały kaczki. Każdej niedzieli karmiła je chlebem, a ptaki znały ją i podpływały bliżej.
— Zupełnie się nie zmieniłaś — znajomy głos rozbrzmiał za jej plecami.
Anna powoli odwróciła się. Kilka kroków od ławki stał Pawel — siwy, zmęczony, w nieznanym, jasnoszarym płaszczu. Gotowa do wybuchu złość ugrzęzła jej w gardle. Postarzał się nie o pięć lat — o piętnaście.
— Cześć, Pasha — tylko tyle udało jej się powiedzieć.
Usiadł obok niej, zostawiając między nimi ostrożną odległość. Siedzieli w milczeniu przez dłuższą chwilę. Anna kruszyła chleb dla kaczek, Pawel patrzył na wodę.
— Zrobiłem błąd, Aniu — w końcu odezwał się. — Największy w moim życiu.
Ile razy wyobrażała sobie ten moment? Ile gorzkich, złośliwych słów wymyśliła przez te lata? A teraz… tylko pustka.
— Wszyscy popełniają błędy, Pasha. Życie toczy się dalej.
— Ale nie moje — spojrzał na nią. W oczach pojawiły się łzy. — Nie bez ciebie. Zawsze byłaś i będziesz moją jedyną.
Patrzyła na tego obcego i znajomego zarazem człowieka. Mężczyznę, z którym dzieliła poranki i strachy, radości i smutki.
— Za późno, Pasha — wyszeptała Anna.
— Wiem — spuścił głowę. — Nie oczekuję odpowiedzi teraz. Po prostu… pozwól mi przychodzić? Czasami. Karmić kaczki razem.
Wewnątrz coś zadrżało — nie serce, to już dawno się rozpadło. Coś innego. Może ta sama determinacja, by już nigdy go nie wpuścić do swojego życia.
— Kaczkom można tylko biały chleb — powiedziała w końcu. — Czarnego nie mogą jeść.
Pawel spojrzał na nią, pełen nadziei.
— Zapamiętam, Aniu. Wszystko zapamiętam.
I tak zaczęły się ich niedzielne spotkania. Przez trzy miesiące codziennie przynosił biały chleb. Mówili o córce, wnuczce, pogodzie, książkach — o wszystkim, poza przeszłością. Ta wisiała między nimi jak niewidzialna granica.
W jedną mroźną listopadową niedzielę zaczęło padać zimne deszcze. Zapomniawszy o parasolu, Anna zgodziła się, by Pawel ją odprowadził.
— Może wejdź? — nieoczekiwanie zaproponowała. — Napijemy się herbaty.
W windzie milczeli. W jej lustrzanym odbiciu Anna widziała: siwy mężczyzna patrzył na nią tak, jakby była cudem.
— Tapety wymieniłaś? — zauważył.
— Trzy lata temu — odpowiedziała, włączając czajnik.
Wzięła dwie filiżanki — swoją i jego starą. Parzyła ulubiony cejlonski z bergamotką.
— Pamiętasz? — cicho powiedział Pawel.
— Niektóre rzeczy się nie zapominają — odparła Anna, odwracając wzrok.
Deszcz stukał w okno. Tego samego dnia, na tych samych zegarach.
— Myślałem o tobie codziennie, Aniu. Przez te pięć lat.
Anna odstawiła filiżankę.
— To dlaczego odszedłeś?
— Bo byłem ślepy. Marzyłem, by zacząć od nowa… — gorzko zaśmiał się. — A okazało się, że nowego życia nie ma. Jest tylko nasze, wspólne.
Patrzyła na ręce nauczycielki — w plamach tuszu, z delikatnymi zmarszczkami. Ręce, które tak często obejmowały Pawła.
— Po twoim odejściu miałam depresję — powiedziała cicho. — Lekarz mówił, że to jak żałoba: zaprzeczenie, gniew, targowanie się, depresja… Przeszłam przez wszystkie etapy. I przyjęłam, że cię już nie ma w moim życiu.
Po policzku Pawła spłynęła łza.
— A teraz? Co czujesz teraz?
Anna podniosła wzrok.
— Nie wiem, Pasha. Czasem wydaje mi się, że wciąż cię kocham. Czasem — że to tylko przyzwyczajenie. Echo przeszłości.
— Daj mi szansę udowodnić, że to nie echo — wyciągnął rękę, ale jej nie dotknął, zostawiając wybór dla niej.
Anna patrzyła na jego dłoń z pieprzykiem na kciuku.
— Jeden dzień — powiedziała w końcu. — Spędzimy razem jeden dzień. A potem zdecydujemy.
Pawel uśmiechnął się przez łzy.
— Jeden dzień. To wszystko, o co proszę.
Spędzili ten dzień jak turyści — w Tretjakowskiej, gdzie nie byli od dziesięciu lat, w kawiarni, gdzie kiedyś obchodzili rocznicę. Pawel bez emocji mówił o Londynie, Anna — o szkole i uczniach.
Wieczorem stali na moście, patrząc na odbicia świateł w rzece Moskwie.
— Pamiętasz, jak byliśmy tu w osiemdziesiątym szóstym? — zapytał Pawel. — Ty wtedy w czerwonej sukience byłaś… Pommyślałem, że nikogo piękniejszego nie ma na świecie.
Anna pamiętała. Ich pierwsza randka, kiedy z ekscytacji nie mogła przełknąć kawałka przez cały dzień.
— Czekałam, że mnie pocałujesz — uśmiechnęła się. — A ty tylko trzymałeś rękę i mówiłeś o gwiazdozbiorach.
— Bałem się — wyznał. — Wydawało mi się, że jesteś… niedościgniona.
Zaśmiali się — dwójka siwych ludzi, którzy wspominali młodość na tym samym moście.
Pawel ostrożnie chwycił jej rękę — pytająco, bez nacisku. Anna nie zabrała dłoni.
— Nie wiem, co będzie, Aniu — powiedział. — Nie wiem, czy wybaczysz… Ale chcę, żebyś była moją codziennością. Chcę, żeby twoja twarz była ostatnią, którą zobaczę w tej życiu.
Patrzyła na odbicia świateł w wodzie. Na przeżyte lata. Na nieosiągniętą przyszłość. Na teraz, nagle wypełnione nowymi znaczeniami.
— Obiecuję niczego nie oczekiwać, Pasha — powiedziała cicho. — Ale spróbujmy. Dzień po dniu. Bez wielkich słów.
Pawel zacisnął jej rękę, a oni milczeli pod moskiewskim niebem. Dwoje ludzi, którzy kiedyś znali się lepiej niż ktokolwiek inny. Dwoje ludzi, którzy musieli znowu odkryć siebie nawzajem.
W oddali grzmotnęła burza — nietypowo dla listopada.
— Chodźmy do domu — powiedział Pawel. — Zawsze bałaś się burzy.
Kiwnęła głową. On pamiętał. Pamiętał jej lęki, śmiech, przyzwyczajenia. I może to właśnie dawało im nadzieję.
— Chodźmy do domu — powtórzyła Anna. I słowo „dom” stało się znów ciepłe i prawdziwe.
Czasem życie daje drugą szansę nie za zasługi, ale dlatego, że prawdziwa miłość nie umiera — po prostu czeka na swój moment.
A ty? Zdołałbyś? Przebaczyć. Zacząć od nowa? Czy niektóre rany powinny pozostać nietknięte?