Tamtej nocy wystawiłam syna i jego żonę za drzwi i zabrałam klucze do swojego mieszkania. Dość tego.
Do tej pory nie mogę się uspokoić. Minął już tydzień, a wciąż jestem pod wpływem tego, co zrobiłam. Ale ani przez chwilę tego nie żałuję. To było nieuniknione — sami do tego doprowadzili. Po prostu nadszedł moment, kiedy nie mogłam już dłużej tego znosić.
Tego dnia wróciłam z pracy, zmęczona jak zawsze. Otwieram drzwi — a tam mój syn Denis i jego żona Katja siedzą przy stole, jak u siebie w domu. Ona kroi kiełbasę, on wpatrzony w telefon, uśmiecha się.
— Cześć, mamo! Wpadliśmy na chwilę, — mówi Denis radośnie, jakby po prostu przyjechali na chwilę.
Na początku się ucieszyłam — zawsze się cieszę, gdy go widzę. Ale szybko zorientowałam się, że “wpadli” to znaczy “przeprowadzili się bez zapowiedzi”. Okazało się, że zostali eksmitowani za zaległości w opłatach za wynajem. Cóż, nie było to zaskoczenie. Ile razy im mówiłam: weźcie tańsze mieszkanie, żyjcie w swoich możliwościach! Ale nie — zawsze chcieli centrum, drogi remont…
— Dlaczego przynajmniej nie zadzwoniłeś? — zapytałam, jeszcze nie zdając sobie sprawy z rozmiaru całej sytuacji.
— Mamy tylko na chwilę, mamo! Za tydzień się wyprowadzimy, obiecuję!
Tydzień… Dobrze, pomyślałam, przecież nie na zawsze. Jako matka nie mogłam odmówić — pozwoliłam im zostać. Gdybym wiedziała, co to ze sobą pociągnie, sto razy bym się zastanowiła.
Minął tydzień, potem drugi… Ale nikt nie myślał o wyprowadzce. Wręcz przeciwnie — zadomowili się jak właściciele. Denis nie wspominał o szukaniu mieszkania, a Katja zachowywała się, jakby to ja miała jej za coś dziękować.
Nie pracowała. Całymi dniami albo u koleżanek, albo leżała na kanapie. Wracałam wieczorem — w domu bałagan, obiadu nie było, naczynia porozrzucane, podłogi nieumyte. A oni żyli na mój koszt — ani grosza za jedzenie, ani za media!
Kilka razy delikatnie zasugerowałam: „Katjusza, może znajdziesz jakąś pracę dorywczą? I pieniądze będą, i czas szybciej minie”. W odpowiedzi tylko grymas i fuknięcie:
— My same decydujemy, jak żyć! Nie wtrącaj się!
Wtedy zamilkłam. Cicho poszłam do pokoju, ale reszta nie zniknęła. To narastało, cierpliwość malała, bo wszystko znosiłam — bo byłam matką.
Ale wszystko ma swoje granice.
W zeszły piątek wróciłam z pracy, wykończona. A oni — jakby nic się nie działo. Telewizor włączony, śmiech, na kanapie rozciągnięci, chipsy jedzą, serial oglądają. A ja muszę wstać o piątej rano! Nie wytrzymałam.
Weszłam do nich:
— Może trochę ciszej? Jutro do pracy!
Denis nawet nie odwrócił wzroku od ekranu:
— Mamo, nie czepiaj się. Zaraz kończymy.
A Katja, wpatrzona w telefon, rzuciła:
— Tatiana Iwanowna, nie dramatyzuj. Dobranoc.
I wtedy coś we mnie pękło.
— Wyłączcie telewizor! Natychmiast!
Spojrzeli na siebie. Katja przewróciła oczami. Denis wzruszył ramionami. Wtedy wykrzyczałam:
— Koniec. Jutro, żeby was tu nie było. Dość mam tego.
Zaczęli protestować: „Mamo, nie przesadzaj, to tylko na chwilę”. Ale mnie już nie dało się zatrzymać. Wyciągnęłam trzy torby i zaczęłam pakować ich rzeczy. Denis próbował mnie uspokoić, ale ja jasno powiedziałam:
— Albo wychodzicie teraz, albo wzywam policję. Nic wam nie jestem winna, rozumiecie?
Po pół godzinie stali w korytarzu z walizkami. Zamknęłam drzwi, wzięłam ich klucze i schowałam do kieszeni. Po raz pierwszy od pół roku poczułam się wolna.
Nie wiem, gdzie się podziali. Katja ma rodziców — może ją przyjęli. A Denis nie jest dzieckiem — poradzi sobie.
A ja? A ja nie żałuję ani sekundy. Wróciłam do swojego domu. Do ciszy. Do snu. Do wolności. I do szacunku.
Tak, jestem matką. Ale nie darmową noclegownią i nie służącą. Jestem kobietą, która zasłużyła na spokój w swoim własnym domu.