Trzy kotlety na talerzu: mąż oburza się i domaga się, żebym schudła

Na talerzu położyłam trzy kotlety — mąż wybuchł i powiedział, że czas schudnąć.

Advertizement

Sześć lat małżeństwa, troje dzieci. Najstarszy, Wania, chodzi do przedszkola, Dasha jest ze mną w domu, a najmłodszy, Sierioża, jeszcze w ramionach. Mam na imię Olga, mam 35 lat. Z pozoru wszystko, jak należy — rodzina, dzieci, mąż. Ale im dłużej to trwa, tym bardziej czuję, że znikam w tej monotonii.

Poznałam Igora, kiedy miałam prawie trzydzieści. Wszystkie koleżanki miały już dzieci, rozmawiały o kredytach, przedszkolach, a ja wciąż czekałam na swojego człowieka. Praca, dom, sporadyczne spotkania z przyjaciółkami — dni mijały w powtarzalnym rytmie.

A potem pojawił się on — wysoki, przystojny, były hokeista, teraz szef w firmie. Nie sądziłam, że mogę mu się spodobać. A on się starał: kwiaty, spotkania, rozmowy do rana. Kiedy zaprosił mnie, bym poznała jego mamę, zrozumiałam, że to poważna sprawa.

Jego mama, Anna Iwanowna, od razu mnie zaakceptowała, nazywała mnie „skarbem” i podpowiadała Igorowi, że czas na ślub. Wzięliśmy ślub, po roku urodził się Wania. Potem Dasha, potem Sierioża. Od tego czasu jestem na urlopie macierzyńskim, a moje życie to pieluchy, kaszki i niekończące się sprzątanie.

Kiedyś byłam szczupła — 50 kilogramów. Teraz — prawie 80. Kiedyś chodziłam na taniec, teraz wziąć prysznic bez płaczu dziecka to luksus. Próbowałam ćwiczyć — ale jak tylko się położę, jedno prosi o jedzenie, drugie upada, trzecie płacze.

Igor na początku żartował: „Moja pulpecja”, „puchata”. Potem przestał. Jego spojrzenia stały się chłodne, a potem padły słowa:

— Widziałeś się? Wyglądasz jak szafa.

Wczoraj, przy obiedzie, wzięłam trzy kotlety — nic nie jadłam od rana. On szybko zabrał dwa z talerza i powiedział:

— Dość jedzenia. W ogóle widziałaś się w lustrze?

Zamarłam. A on dodał:

— Jeśli znajdę inną, to twoja wina. Potrzebuję kobiety, a nie bezkształtnej dziuni.

Jak nóż w serce. Milczałam, ale w środku wszystko się ścisnęło. „On ma rację,” pomyślałam. „Zaniedbałam się, przytyłam, nie dbam o siebie. Kim teraz jestem?”

A przecież też chcę ładnie wyglądać, iść do salonu, raz usiąść w kawiarni. Ale wszystkie pieniądze idą na dzieci, zajęcia, kredyt hipoteczny, ubrania Igora — on jest szefem, musi wyglądać dobrze. Pomagamy też Annie Iwanownie — jej emerytura jest niewielka. Na siebie — ani grosza.

Czasami płaczę w przymierzalni. Ubrania leżą okropnie, wszystko ciśnie. W lustrze — zmęczona, opuchnięta kobieta.

On zarabia dobrze, ale zawsze brakuje pieniędzy. A ja bez pracy, bez własnych pieniędzy. Zamknięty krąg: nie mogę znaleźć pracy, bo dzieci, a bez pracy nie mam szansy na zmiany.

Boję się, że odejdzie. Zauważam, jak patrzy na zadbane, szczupłe kobiety. Staram się, ale nie mam sił. Między gotowaniem, praniem i sprzątaniem jestem tylko cieniem.

Anna Iwanowna go karci:

— Masz złotą żonę, matkę trójki dzieci! Co, z powodu brzucha chcesz rozwalić rodzinę?

Trzymam się tych słów. Może on się opamięta? Może przypomni sobie, za co mnie kochał? Ale na razie tylko strach.

Czasami w nocy jestem tą dawną, lekką, piękną kobietą. A potem budzi mnie płacz Sierioży — i znów garnki, pieluchy, zmęczenie.

Już nie jestem kobietą. Jestem funkcją.

I każdego dnia ten sam strach: „A co, jeśli on naprawdę odejdzie?”

Wniosek: Kobieta, zatracając się w rodzinie, nie powinna zapominać o sobie. W przeciwnym razie pewnego dnia obudzi się i nie rozpozna siebie w lustrze.

Advertizement